Dr.
Kopiczko
Zgromadzeni
milczeli. Dyrektor napełnił płuca powietrzem i poczuł mrowienie z tyłu głowy.
Narkotyk osiągnął teraz pełną moc. Zaczął:
-
Jak wiecie, to co tutaj robimy to wieloletnia tradycja. Odkąd pamiętam –
odchrząknął i nabrał poważnego wyrazu twarzy z szacunku do osoby, o której
będzie mówił – mój Ojciec zabierał mnie w to miejsce i tłumaczył kto powinien
decydować o życiu i śmierci. Mówił na siebie, że jest „Przedłużeniem Ręki
Boga”. Jasnym jednak się wydaje, że nie on sam działał wtedy ku wyższym
wartościom. Również miał zespół – rozłożył szeroko ręce na wysokości pasa
wskazując na obecnych – tak jak ja mam was.
Uśmiechnął
się szeroko i wpatrywał się w ich twarze. Jedna oznaka znudzenia, bądź
ziewnięcie kogokolwiek oznaczałaby jego sromotną porażkę. Jednak widział
zafascynowane twarze oczekujące na kolejne olśnienie mądrości Mistrza. Plan się
sprawdza jak zwykle. Stał przy oknie na wydzielonym kwadracie na który każdy
bał się dotknąć nawet stopą. Tworzyło to specjalne, wyróżnione miejsce dla
Ordynatora. Reszta, trzydziestu siedmiu pracowników szpitala stała w bezruchu
wpatrzona w Ordynatora jak w obrazek.
-
To co robimy jest bardzo ważne. Pozwala ograniczyć ilość szczurów i śmieciarzy w naszym
skromnym miasteczku – przez chwile zastanowił się, czy to słowo odmienia się w
taki sposób, jednak zaraz zrugał się, że to nie miejsce na zastanawianie się
czy to co mówi jest poprawne, ma być obliczone na wynik, ma mówić. Mów,
ordynatorze, powiedział sobie w głowie po czym kontynuował – Musicie pamiętać
jaką wartość niesiecie dla tego świata. Odczytam dziś fragment z książki, która
stała się w moim życiu bardzo ważna. Napisał ją mój dziadek, który został
zaproszony przez wysoko postawioną Masonerię do programu, w którym, moi drodzy,
bierzemy dziś udział. Wsłuchajcie się w Alberta Kopiczko – odchrząknął znowu
nerwowo i przystąpił do odczytywania tekstu zapisanego na kartce a4,
wydrukowanego z nowoczesnej drukarki – „Powinność nasza nie odnosi się jedynie
do odbierania życia. Spłycanie tegoż jakże ważnego i potrzebnego procederu do
mordowania nie jest czczą zabawą. Co niektórym może i sprawia to radość, ale to
nie powód dla którego powinieneś działać. Pamiętaj o PORZĄDKU. PORZĄDEK, który
zapanuje tutaj za kilka pokoleń będzie wymarzonym przez ludzi rajem. Zapomnij o
bogu, sumieniu, czy innych niepotrzebnych pierdołach. To co robimy to
inwestycja w społeczeństwo na świecie. Spełnianie powinności dbania o nowo
ustanowiony porządek świata to niezbędny krok do zaprowadzenia pokoju.
Bezpieczeństwo to przecież wyższa wartość od śmierci niepotrzebnych karykatur
człowieka. Stąd też macie klarownie określone, mój drogi Synu, czym kierujecie
się przy decydowaniu o życiu bądź śmierci. Ratujmy świat przed szczurami.
Tępienie szkodników, to nieodłączny element pokoju i bezpieczeństwa dla naszych
dzieci.”
Kiedy
to przeczytał wszystkim zaszkliły się oczy. Atmosfera dookoła zagęściła się
jeszcze bardziej z powodu podniecenia i poczucia obowiązku jakim każdy zebrany
emanował. A najbardziej poruszony był sam Doktor Kopiczko, który aż musiał
ciężko przełknąć ślinę i otrzeć zwilżone łzami oczy.
-
Sami więc widzicie – kaszlnął mocno – widzicie co nam przyświeca. Rozumiem, że
potrzebujecie czasami alkoholu i innych używek, ale błagam Was wszystkich – wtem
zobaczył coś niepokojącego. Spotkał wzrok przerażonego Waldemara, był
spanikowany jeszcze bardziej niż podczas ostatniej rozmowy. Czuł, że chce
powiedzieć o czymś jeszcze gorszym niż wcześniej. Zamyślił się i zgubił wątek.
To mu się nigdy jeszcze nie zdarzyło. Kiedy powertował wzrokiem znowu po
zebranych ludziach przypomniał sobie co chce przekazać. Udał, że stanęło mu w
gardle i zakaszlał. Wpadł jednak w spazmy i kaszel przerodził się w walkę o
dech w piersiach. Odwrócił się i oparł o stół, który stał przy oknie. Na myśl o
tym, żeby podejść do kwadratu, każdy pomyślał, że nigdy tego nie zrobi. Jedynie
Waldemar poczuł potrzebę podejścia do doktora i ruszył w jego stronę. Ordynator
łapczywie chwytał porcje powietrza. Dusił go kaszel, aż w końcu wypluł trochę
krwi. Wcisnął przycisk, na który wszyscy zadrżeli i instynktownie zrobili krok
do tyłu. Kwadrat na którym stał Doktor Kopiczko nagle obniżył się o kilka
centymetrów. Ogromne rzężenie, chrobot jaki wydała maszyna sprawiła, że wszyscy
w sali, łącznie z doktorem złapali się za uszy. Po chwili jazgot umilkł, a
zjeżdżający w dół kwadrat, na którym stał doktor, osuwał się w wolnym tempie. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że zjeżdżanie tą archaiczną windą generuje taki hałas,
ale i tak nikt nie był gotowy, żeby go teraz wysłuchiwać. Zwykle wjeżdżał tędy
rozpoczynając zebranie. Wszyscy w przerażeniu rzucili się w pogoń do swoich
miejsc pracy. Tylko Waldemar stał jak wryty nie mogąc uwierzyć, że jego Mistrz
jedzie na dół, żeby zobaczyć się z jeńcem – Pawłem.
MACIEJ
Kiedy
przygotowaliśmy wózek dla Pawła nagle usłyszeliśmy jak tłum tupie nad nami.
Marsz dziesiątek nóg raz za razem tupały tuż nad nami. W przerażeniu
słuchaliśmy jak nad nami skupia się chyba setka osób, której obecność bardzo
dobrze czujemy. Porozumiewawczo kiwnąłem do Krzyśka.
-Czas
działać – powiedziałem.
-Ruszamy
– odrzekł po czym pobiegł w stronę Pawła.
Wrzuciliśmy
Pawła na wózek. Był to nie lada wyczyn, bo gość jakby dostał z dwadzieścia
ekstra kilogramów wagi tylko z powodu swojego bezwładu. Śnił o czymś z zamyśloną miną.
Zapewne wracał do żywych. Noga nie przestała zmieniać kolorów, teraz było
zielono-fioletowa. Ruszyliśmy do windy na drugim końcu labiryntu. Była szósta
dwadzieścia, i kiedy wcisnęliśmy guzik wołający windę usłyszeliśmy wyjątkowy
jazgot dochodzący z korytarza za nami. Powoli odwróciliśmy się, lecz nikt z nas
nie zobaczył nic niepokojącego. Zapewne drugą windę trafił szlag, bo rzężenie i
charczenie jakby ktoś skrobał metalowy talerz żelaznym widelcem. Jeździł wzdłuż
talerza tak że każdy z nas miał ciarki na plecach i dęba postawione włosy na
głowę. Winda dotarła, lecz hałas nie ustąpił. Dopiero, kiedy zaczęliśmy jechać
do góry, tą chwiejną windą – poczuliśmy ulgę bo metalowy zgrzyt ustąpił.
Komentarze
Prześlij komentarz