No więc siedzę przed redaktorem naczelnym wydawnictwa i mam
opowiadać o książce, którą napisałem. Nazywam się Krzysztof. Choć gdybym miał
wydawać już moją debiutancką petardę za granicą podpisałbym się jako Christopher. To co
napisałem, ten wytwór, wypociny, trucizna, przez którą chorowałem ostatnie
miesiące nazywa się „Pociąg do stacji NIGDZIE”. O czym właściwie jest? O życiu?
Nie! Skądże znowu.
Co ma wspólnego moja opowiastka z prawdziwym życiem!?
Przecież moi bohaterowie nie mają układu pokarmowego. Jedzą tylko dlatego, że
jest cool chodzić do ekskluzywnych restauracji, bądź barów. Kto ma tak mocną
głowę jak mój wyidealizowany Jack? Siedemnaście kolejek whisky a on dalej na nogach, wygrywa każde karciane rozdanie, skacze z wodospadu Niagara na główkę i podbija serca niewiast. Bez zająknięcia, bądź zawahania! Nie nazywa się Jacek, ale właśnie Jack! James był już zajęty. Chciałem
by mój bohater był silny jak Herkules, a zarazem wrażliwy jak Quasimodo. Żeby
był wyluzowany jak Kowboj Chudy i wiedział jak radzić sobie z problemami, jak Buzz
Astral Strażnik Kosmosu. Żeby był wszystkim tym, czym nie jestem. Umie wszystko
naprawić, jakby nosił ze sobą Zaczarowany Ołówek, i przekona każdego wnikliwym
tekstem jak Osioł w Shrek’u.
A partnerka bohatera? Bo przecież nie żona! Nie te czasy,
przyjacielu. Niecieknący, doskonały krany. Dach szczelny – czyż nie tak mówią o
kobietach, które są dobre dla mężczyzn. A partnerka? Z doskoku, tak wiesz, tylko na chwilkę. Cudowny
układ, piękne zakochanie. Piękne długie włosy, długie rzęsy, długie nogi.
Długie rzęsy oraz długie włosy. Olśniewające kreacje, niezwykle dobrane buty.
Torebka mała, zgrabna, ale jak trzeba zmieści tam składanego AK47, przenośną
lodówkę, komplet sztućców i MAŁY KOMPLET MEBLI ŚNIADANIOWYCH z sieci ikea, apteczkę,
butelkę wody(może ma też jakieś czteropak piwka, żeby poratować?), kosmetyki, składany
namiot, kluczyki do Bentley’a. No, może zmieściłby się tam jeszcze kosz z
warzywami, parę ciuchów na zmianę, żeby nigdy, ale to przenigdy nie czuć ją
było zmęczeniem i drobna kosa na zapas. Tak na wszelki wypadek.
Co dalej z idyllicznych wizji w mojej książce? Pomyślmy dobrze.
Nierealistyczne twisty fabularne. Niby komuś mogłoby się to przydarzyć, ale to
obłuda. Kogo spotykają takie tragedie jak jego. Tak skreślonej fabuły nie
powstydziłby się żaden autor. Tylko brakuje mi w tym wszystkim jakiejś
spójności. Chciałem mieć w tej historii wszystko co najlepsze. Tyle magii co ma
Wiedźmin i Kopciuszek. Chciałem romantycznego wątku niczym najpoczytniejszy
harlekin. Mój bohater umie jeździć konno, czyta opasłe tomiska z dziejów
starożytnych ludów amerykańskich, średniowiecznej architektury i sztuki
renesansu. Doktor House z twarzą Georga Clooney’a. Ma wady, oj ma! Jest cyniczny i ironiczny. Jednak mruk
zmienia się w ekstrawertycznego Romea, który dla swojej Julii jest w stanie
poświęcić wszystko. Jest spadkobiercą olbrzymiej posiadłości. Ha! Tak się
tworzy głębokiego, niejednoznacznego bohatera. Najpierw da mu się wszystko, a potem to wszystko
zabierze. Jak Hiob! Jest dojrzewającym, zmieniającym się obywatelem, który pod wpływem
doświadczeń przeobraża się.
Tłumaczę jaki fascynujący był etap researchu. Niesamowite
wiadomości odkryłem podczas odpoczywania od nieszczęsnego pisania. Zwiedzanie
pałacu królewskiego, Luwru, tylko dlatego że w tym miejscu oświadczy się mój
bohater swojej wybrance na chwilę. Życie nie składa się tylko z pięknych
decyzji, wartkich akcji. Może w życiu przeciętnego człowieka zdarzy się jedna z
tysiąca i jednej przygody mojego bohatera. Jednak w tym wypadku niech czytelnik
myśli jak zachowa się kiedy przypadkiem ktoś będzie do niego mierzył z
pistoletu, jak członkowie międzynarodowej organizacji przestępczej będzie
deptać mu po piętach. Niech czytelnik surowo skarci autora za zakończenie,
którego on w życiu by nie kończył. Najtragiczniejsze bowiem w tym całym czytaniu
jest uśmiercanie bohaterów. Pooglądaj może Grę o Tron to dowiesz się jak
sympatia rozbija się o brutalne pióro scenarzysty. Zawał, wylew, potknął się i
zginął. Tak się kończy żywot bohaterów. Dlatego mój bohater będzie żył
wiecznie. Milion historyjek, wieczny serial. Niezmienne, ciągnące się pasmo
Misji Niemożliwych do zrealizowania. Oczywiście, że mu się uda, mówię każdemu
czytającemu opis przyszłych wydarzeń nakreślonych na okładce książki.
Zgodnie więc z kanonem wszystkiego co wiadomo o książkach
zasiadłem do spisania najbardziej nieprzewidywalnej fabuły – bo to w istocie
domena doskonałych powieści. Pojawił się trup, bo jakżeby inaczej? Potem, rzecz
jasna, dochodzenie. Kto zabił? Być może zadamy sobie pytanie dlaczego ktoś
zabija? Albo jak poradzić sobie po stracie kogoś bliskiego? Odciągnie się tym
widza od miernej jakości opisów i tendencyjnej fabuły. Zmontuję to później w
dzikim tempie, żeby nikt nie poczuł się ani na chwilę znudzony. Wrzucę nagość,
wątki homoseksualne, terrorystów, znęcających się nad zwierzętami i wyzutych z
uczuć polityków. Mam jeszcze w worku całkiem pokaźną kupkę dziwacznych zachowań jakimi
obdarzę swoich bohaterów. To wszystko jest jak Frankenstein. Poskładana z
doświadczeń kreatura budzi się do życia, bo ktoś postanowił zastrzykiem
gotówki, niczym strzał pioruna, włożyć do swojej głowy mojego potwora. Jakże
okrutne jest pozwalanie ludziom czytanie mojej książki. Zostawię w nich spustoszenie.
Nic oprócz bólu i zadziwienia nie pozostawię w ich głowach.
Czy im wszystkim o tym powiem? Nie! A co to za ojciec, który
mówi źle na swoje dzieci!
Komentarze
Prześlij komentarz