Obiecałem, więc jest. SPOILERÓW będzie mnóstwo, żeby nie
było, że nie ostrzegałem. Więc bez zbędnych wstępów – ROUGE ONE – gratka dla
fanboy'a, trudny orzech do zgryzienia dla krytyka.
Oczekiwania
Zacznę od tego, że każdy miał jakieś oczekiwania od tego filmu.
Osoba nieznająca całego uniwersum – chciała jakiegoś wprowadzenia (takim
wprowadzeniem zwykle saga rozpoczynała się od klasycznych napisów, które dla
fanów nie były wymagane – zrozumiałe więc dlaczego ich na początku nie
widzimy). Osoba sympatyzująca z sagą – oczekiwała tego co zapewniała każda
część do tej pory – oderwana od codzienności, przygodowa wyprawa z niezwykłą
muzyką i ciekawymi akcjami – walką, pościgami, intrygą, wątkiem miłosnym itp. Itd.
Fan ze średniej półki wymagał już czegoś więcej. Klimat musi być zachowany –
czyli tylko Williams zagra dobrą muzę wśród Gwiezdnych Wojen. Tego nie ma.
Muszą pojawić się kultowe postaci – Tarkin i Vader. Jeśli wprowadzane są nowe
postacie, będą na poziomie przynajmniej tak dobrym jak Han, Leia i oczywiście
Luke Skywalker. I są te punkty! Dochodzimy do fana, w którego krwi płynie
czysta moc i będzie wypatrywał tysięcy, milionów, easter egg’ów (detali, często
niezauważalnych bez obszernej wiedzy) które nadadzą smaku całej opowieści i
dodatkowo wszystkie poprzednie punkty również będą spełnione. I tak też jest. Film jest przesycony detalami, które psychofani wyczuleni na każdy jeden, nawet najmniejszy szczególik wyłapie, odnotuje w pamiętniku i będzie opowiadał na spotkaniach geeków w barze.
Fabuła – perspektywa Jyn
Co więc można przy takim filmie skopać? Przebieg zdarzeń –
fabułę. Zaczynamy od naprawdę eleganckiego flashback'u rodziny Jyn
Erso. Jednak historia urywa się z ogromną wyrwą na kolejne lata. I jak poznajemy ją
w wieku około 6 lat, to kolejny raz spotykamy ją jak już jest dorosła.
Dostajemy ochłapy informacji o tym, że wychowywał ją dalej Saw Gerrera, o
którym później doklejono naprawdę bardzo malutki skrawek informacji. Więc
spotykamy dziewczynę / kobietę, która przeżyła w dzieciństwie traumę (widziała śmierć
matki na własne oczy), zabrali jej ojca i wychowywał ją jakiś ekstremistyczny
wojownik przeciwny Imperium. Czy da się wyczytać z oczu Felicity Jones co
przeżyła przez ten cały czas? Nie. Czy będzie czas w trakcie filmu, żeby
dowiedzieć się co wpływało na jej decyzje? Dlaczego druga scena w jakiej
spotykamy Jyn to imperialny obóz pracy? Też nie. Więc ta wyrwa nie zalepiona
żadnymi informacjami pozostawia nas ze znakami zapytania.
Porównam to do poznawania nowej bohaterki z The Force Awakens – Rey. Mamy oczywiście też olbrzymią wyrwę w przeszłości Rey, tylko utożsamiamy się z jej sytuacją bo ona sama tej przeszłości nie zna. Nie wie dlaczego była przez cały czas sama. Taką samą sympatią obdarzyliśmy Luke’a Skywalkera, który wiedział, że wychowuje się o Wujka Owen’a, ale nie wiedział z jakiego powodu. Dlaczego więc nie dostajemy chociaż kilku wzmianek co determinowało jej wybory i jaką jest osobą? Może dlatego, że mamy tylko z wierzchu ją polubić i nie związywać się z nią zbyt mocno, bo na koniec…umiera.
Rebelia przechwytuje Jyn, bo miała kontakt z Gerrerą, oraz jest
córką Galena Erso. Zbieg okoliczności? Nie sądzę! W tej sytuacji Jyn godzi się
na warunki. Leci z obcymi sobie ludźmi, w sprawie, która ją nie obchodzi. Takie
przynajmniej sprawia wrażenie. Tam spotyka Gerrerę, któremu nie rzuca się w
ramiona. Jest raczej oschła. Sam Saw też nie pała serdecznymi uczuciami do Jyn,
bo uważa (pomimo genialnego, 100% testu wykrywaczem kłamstw na pilocie, o
którym zaraz wspomnę) że to podstęp. Zaraz jednak się godzą, bo będą razem
oglądać (a wygląda na to, że Saw ogląda to po raz kolejny) hologram (!!!wow, to
kolejna część w której chodzi o hologram!!!), w którym melancholijny, wrażliwy
na poezję Galen będzie mówił jak mu ciężko było budować Gwiazdę Śmierci zdala
od ukochanej „Gwiazdeczki” – Jyn. I tu coś się zmienia. Jyn nagle chce za
wszelką cenę spotkać się ze swoim ojcem i przekazać Rebelii jedyny ratunek dla
pokoju we wszechświecie – plany gwiazdy śmierci.
Hola, hola. Coś mi tu nie gra. Całe życie (a przynajmniej
najistotniejsze fragmenty, który scenarzysta był łaskaw nam objawić) opierało
się do tej pory, żeby, jak pozwolę sobie sparafrazować ‘nie patrzeć w górę,
żeby nie widzieć, czyja flaga powiewa, czy Imperium czy Rebelii, czy Senatu –
ja mam to gdzieś’. Aż tu nagle bach! Gwiazda Śmierci niszczy Jedha City
(przypadek, że tam była świątynia Jedi – nie sądzę!!) oni się ulatniają. Lecą
do Galena. Tam wszystko dzieje się tak szybko, że jakby ktoś chciał przepuścić
kogoś w kinie bo mu się siku na przykład zachciało, to przegapiłby śmierć
Galena, albo efektowne zestrzelenie myśliwca Imperium przez ślepego mędrca –
azjatę. Na pewno jednak nie przegapiłbym długiego pożegnania Galena i Jyn.
Ckliwe i nie pasujące do całej sagi amerykańskie wyciskanie łez. To nie
Szeregowiec Ryan, do cholery. To Star Wars. On jej już nic nie powiedział
więcej. Porównajcie śmierć Qui Gon Jina, Yody, Obi-Wana, i innych w porównaniu
do tej sceny. No mi to nie odpowiada po prostu.
No i słuchajcie dalej. Jyn wraca obrażona na Cassiana, i ona
chce obalać Imperium! Ba! Walnie taką przemowę, że każdemu ciarki przechodzą
jak się nie zastanowią skąd u niej nagle taka chętka na misję samobójczą. I
według mnie w tej chwili zmienił się reżyser. Ta scena przemowy Jyn na tajnych
obradach Rebelii to dokrętka na potrzebę zmiany filmu. Wywołało to wiele
kontrowersji przed pojawieniem się filmu. Zorganizowano ogromne fundusze i
zebrano całą drużynę spowrotem na plan, bo uznano, że poprzednia wersja filmu
nie była ok. Tak mówią plotki, które film niestety potwierdza.
Od tej pory, kiedy tworzy się elitarna jednostka, świetnie
zorganizowanych łotrów i łobuzów – zaczyna się druga część filmu. Tam Jyn jest
już w 100% Rebeliatnką, która pomaga innym
ciepłym słowem i poświęci życie dla sprawy. Gdyby ktoś nie skopał tej fabuły
mógłby to być naprawdę spektakularny film.
Fabuła – perspektywa innych
Wszystkie inne postacie poza Jyn i Saw – są dla mnie
prawdopodobne. Takie wykręty jak wojak z ogromną spluwą, ślepy mnich z kijkiem,
nawrócony (niczym Finn z TFA) pilot Imperium, czy oddany od dziecka Rebelii
Kapitan Cassian – mogą kręcić się po Galatyce ze świata Star Wars. Naprawdę
mnie przekonały do siebie te postacie. Poświęcono tym drugoplanowym postaciom
naprawdę odpowiednią ilość czasu, żeby zapałać do nich sympatią, podpatrzeć w
różnych sytuacjach, pomimo tego, że nazbierało się tych indywiduów naprawdę
sporo.
Najwięcej uwagi jednak chciałbym poświęcić szwarc-charakterom – Vader i Krennic. Przedstawienie i poświęcenie odpowiedniego czasu antenowego Vaderowi to był chwyt dla każdej osoby, która choć raz oglądała któryś film z klasycznej trylogii. I wprowadzenie go było naprawdę wspaniałe. Cień, który rzucił Vader w porównaniu z małym Krennic’iem był fantastyczny. Cała scena, w której widzimy ciemnego Lorda w kontakcie z jednym z wysoko postawionym w hierarchii Imperium Dyrektorem, to dzieło sztuki. Tą jedną scenę i drugą (ostateczną scenę Vadera) mógłbym oglądać setki razy. Czego niestety nie mogę powiedzieć o całym filmie. Druga scena – to już naprawdę było łechtanie oczekiwań widzów. To było perfidne, ale naprawdę oczekiwałem tego, aż pokażą Vadera takim jakim był w legendach i mniemaniu otoczenia. Także podsumowując obecność Vadera – była kozacka, takiej akcji oczekiwałem – to było według mnie świetne!
Krennic jest bardzo interesującym karierowiczem w Imperium.
Zaangażowanie, a wręcz chore ambicje aktor oddał niesamowicie. Bardzo podobały
mi się te zagrania władcy z rozdmuchanym ego. Sam ton rozmowy i finałowy
uśmiech, że projekt Gwiazdy Śmierci nie zostanie mu odebrany, naprawdę zrobiły
na mnie duże wrażenie. Fabularnie jednak znowu szwarc-charakter nie mógł
dobrnąć do końca, bo gadka „tego złego”
przed wykonaniem wyroku na „tej dobrej” odebrała mu szacunku jaki
nagromadziłem przez cały film. Szkoda, bo dobry „zły bohater” to rzadkość.
Na dziś tyle - druga część już niebawem :)
Pozdrawiam
Rafau
Komentarze
Prześlij komentarz