mój wrogu, dawno Cię nie widziałem...



To Ty? Przed chwilą się obudziłem. Eh, która to godzina? Ojej, już dziewiąta! Czas się zbierać do roboty. Dawno się nie widzieliśmy, co? Miałem dziś dziwny sen. Chcesz go posłuchać?
No więc, zaczęło się od tego, że wyszedłem z psem na spacer. Właśnie, halo, Xena, jesteś tam? Przyszła. Ulżyło mi. No więc wyszedłem w nocy, bo jej się zachciało na spacer. Jestem dorosłym facetem, ale trochę się bałem. Z resztą Ty dobrze wiesz, że boję się ciemnych ulic. Znasz mnie przecież lepiej niż ja sam. Latarnie nie działały. Nie wiem, czy to oszczędności, czy jakaś awaria, ale ciemno był jak … bardzo ciemno było. Nagle byliśmy już przy opuszczonym parku rozrywek. Wiesz, co mam na myśli: baraki, diabelski młyn, światełka i popcorn. I ani jednej osoby, nawet z obsługi. Z jednej strony czułem, że to miejsce jest dla mnie jak oaza na pustyni, z drugiej przerażała mnie myśl, że nie gra żadna muzyka, i nie widać człowieka. Żywej duszy! Rozumiesz?
Dobra, wiem, że mój sen jest dla Ciebie interesujący i jeszcze do niego wrócę, ale wiesz, nie mogę zrozumieć jednej rzeczy. Widzieliśmy się dawno temu, myślałem, że już się z Tobą rozprawiłem. Ty znowu tutaj? Dlaczego chcesz mnie znowu powstrzymać? Pomyślmy, jak to się zaczęło. Pamiętam, że byłeś ze mną od zawsze. Jesteś moim odwiecznym wrogiem. Jak noc, która codziennie pokonuje dzień. Nieuchronnym pasmem porażek. Powstrzymywałeś mój głos przed śpiewem w szkole, na muzyce. Ściskałeś mnie za gardło, kiedy chciałem powiedzieć dziewczynie, że mi się podoba. Jesteś złem. Nie chcę Cię teraz tutaj. Zabieraj się tam, gdzie Cię pognałem! Aha, chcesz wiedzieć co dalej wydarzyło się w moim śnie? Nie odpuścisz sobie? Okej.
Więc wychodzę z ciemności i  wkraczam w oślepiające, żółte światła parku rozkrywki. Xena skuliła ogon i spod byka rozglądała się ostrożnie. Niczym zwierciadło, czuła się tu tak samo przerażona jak ja. Śmiało, chodźmy, mówię do niej. Nic się nie stanie. Wspieram ją, wypowiadam głośno słowa, w które nie wierzę. Mają mnie przekonać do pokonania kolejnych kroków po tym lśniącym na żółto ośrodku zabawy i śmiechu. Szczęknęły metalowe zasuwy i myślałem, że zejdę na zawał. Ruszyła maszyna z konikami. Plastikowe koniki zaczęły podnosić się i opadać. W mechanicznym galopie ruszyły w kółko. Uszkodzony głośnik przełamywał radosną melodię wydając przerażający hymn śmierci. Idąc dalej, zapoznawałem się z topografią upiornego, opuszczonego miasteczka. Minąłem salon luster po prawej. Kiedy podchodziłem do stojącej w centrum całego ośrodka sceny. Zobaczyłem w końcu kobietę. Stała na środku ogromnej, przyozdobionej jaskrawymi kolorami sceny. Po chwili dopiero dostrzegłem, że jest związana. Zawarczało coś. Coś jak kosiarka. Xena szczeka i…
Zaraz, zaraz! Już wiem. Powstrzymywałeś mnie też przed pisaniem. Nie pozwalałeś mi się rozwinąć po tym, jak mój wujek z ironią powiedział, że na pewno nie zostanę pisarzem. Mógłbym podejść do wujka i mu to  teraz wygarnąć, ale to nie jego wina. Miałem wtedy siedem lat? „Przygody Glucia” – napisane odręcznie, na wyrwanej z zeszytu kartce, z mnóstwem błędów - to nie mógł być hit, za które dostałbym NIKE 97’. Dlatego nie żywię już do nikogo żalu i kiedy Cię przemogłem – stałem się lepszym człowiekiem. I zobacz, gdzie teraz jestem. Co jednak musiałem się z Tobą znieść, wiem tylko ja. Pracowałem wbrew Tobie. Walczyłem z Twoim pragnieniem odpoczywania. Z pragnieniem chipsów i piwa. Walczyłem z Tobą, kiedy odwodziłeś mnie od poprawiania swojego życia. Raz obudziłem się na przystanku autobusowym. Ludzie jechali do pracy. Ja pijany zadzwoniłem do szefa, że dziś nie dam rady. Jak tak można żyć? Nie miałeś dla mnie sumienia. Wypchnąłem Cię wtedy z głowy.
Kiedy wracałem do władzy – mogłem wszystko. Nagle siły na terning się znalazły. Był czas na remont mieszkania, zdrowe relacje ze znajomymi. Sport. Bieganie wokół jeziora długiego, nie tylko szło mi coraz łatwiej, ale poprawiałem osiągi z tygodnia na tydzień. Przygotowałem się do półmaratonu. Przebiegłem go z niezłym wynikiem! Zmieniłem pracę, potem awansowałem. I wróciłeś. Zmieniłem się w Ciebie. Przytyłem. Zacząłem kaszleć i kichać. Ogarnąłeś mnie w swoje macki. Wywalczyłem dla siebie tylko regularne pisanie. Każdy kolejny wpis na blogu stawał się walką na pełne dziewięć rund. Robiłeś wszystko, żebym zamknął się ze swoją twórczością dla nas. Walczyłem z głosem hejterów w internecie, że dysortograf i dyslektyk nie mogą napisać książki.
I znowu przejmowałeś kontrolę. Przerwa półroczna w pisaniu, ćwiczeniu, myśleniu. Czułem, jakbym cofnął się w rozwoju. Zapuściłem się. Razem z Tobą pojawiały się od razu setki wymówek w stylu : nie masz czasu, odpuść sobie, nie musisz, nie jest to niezbędne, możesz dać sobie luz. Ogarniała mnie niemoc. Wysysałeś ze mnie wolę istnienia. Lenistwo rozciągało się nie w godzinach, a w miesiącach. Czułem się owinięty w marazm jak mumia. Nie zrobisz mi tego. Nie w chwili, kiedy już odniosłem sukces. Serio? Mam dokończyć opowiadanie snu?
No dobra, dobra. Ten odgłos kosiarki. Jeździ i jeździ. Kobieta sparaliżowana więzami, stoi w miejscu. Wtem na scenę wychodzi postać z piłą mechaniczną. Śmieje się. Głośno. Rozchodzi się jego rechot we wszystkich głośnikach. Uciekam. Biegnę. Odwracam się i nie chcę nawet przez chwilę ratować tej biednej kobiety. Nie wiem nawet, kim była. Słyszę, jak piła zatrzymuje się na czymś ciężkim do rozrąbania i przeszywają mnie ciarki. To mogłem być ja. Pewnie Ty wiesz, kto tam stał. Znam ją, prawda? Podświadomość igra ze mną, nie pozwalając zapamiętać czyja twarz błagała mnie o ocalenie z więzów. Biegnę. Orientuję się, że przebiegam przez las, po którym swobodnie pasą się tygrysy i pantery. Dudnienie każdego kroku kotów paraliżuje mnie tak, iż staję w miejscu. Xena ucieka im. Przebiegają koło mnie podniecone na widok świeżego mięska. Dzielnie radzi sobie ta moja psina. Wykiwała już dwie pantery i ucieka teraz od tygrysa. W jednej chwili podrywa się tygrys i atakuje z wyskoku malutkiego pinczera. Widzę zamach łapą z wyciągniętymi szeroko pazurami. Chciałbym oderwać wzrok, ale za mocno kibicuję własnej psince. Uderza. Robi przewrót. Do góry podskakuje jednak kępka trawy, którą dosięgnął potężny kot. Biegnę w lewo i jakimś cudem nie przykuwam uwagi polujących w nocy bestii. Cmokam pod blokiem. Podbiega moja Xencia i biorę ją na ręce. Koniec. Budzę się.
Voila! Proszę. Zadowolony? Ciekawie się zaczynało, a niedorzeczny koniec pewnie Cię rozczarował, prawda? No więc, która to godzina? O Boże, zająłeś mi już trzecią godzinę. Miałem zacząć pracę nad kolejną książką, a ja nawet nie zrobiłem sobie kawy. Spadaj, nie chcę Cię już widzieć. To, kim jestem teraz, różni się od Ciebie. Nigdy nie będę znowu Tobą. Ty w swoim wygodnym życiu, ze średnią pracą, marnotrawiący czas, szukający ciągłych wymówek do opierniczania się. Miałeś przeżyć życie z klasą a kiblujesz. Upijający się i pozwalający sobie na wszystko. Nie, nie pozwolę Ci na przejęcie sterów. Teraz jestem szczęśliwy. Teraz jestem sobą. Ja zabieram się za drugą książkę i kolejne wpisy na blogu.
Radź sobie sam.
Bon Voyage!

Komentarze