MACIEJ
Mijało
pół godziny odkąd przyjechała ostatnia karetka. Żmudna praca polegająca na
wyszukiwaniu nazwiska rodziców Ani stanowiło ogromną próbę skupienia i
pracowitości Maćka. Miał tego świadomość, dlatego w chwilach kiedy tracił
koncentrację odchodził od sterty i w celu poprawienia swojego skupienia
przypominał sobie wzory matematyczne i dawał sobie zadania do wykonania. Na
przykład, skoro podstawa trapezu ma długość 5 cm, a wysokość 4 cm, to jakie
jest pole i obojętność takiego trapezu. Chwilka skupienia na czymś prostym, a
jednocześnie na tyle skupiającym uwagę, że nie rozpraszający przy szukaniu
dokumentów z jednymi konkretnymi danymi. Znajdź iks, pomyślał Maciek i
uśmiechnął się siadając ponownie przy stercie.
Tylko to nie takie proste przy takiej bazie danych, jak przy
nieokreślonym zbiorze. Zmienił już kilkanaście razy pozycję poszukiwania
dokumentów. Czas zaczął się nieznośnie dłużyć a sterta dokumentów
przeznaczonych do spalenia jakby wcale nie malał. Był środek nocy, i powoli
Maćkowi zaczęło robić się niedobrze od małego stężenia powietrza. Kiedy już
miał krzyczeć EUREKA, usłyszał, że ktoś przejeżdża wózkiem. Słyszał
hałasujących głośnymi buciorami ludzi, charczący jakby za jego plecami. W
przerażeniu, zgiął dokument na pół i schował za pasek z tyłu spodni. Odwrócił
się i nikogo nie widział. Zrozumiał, że świszczące, błagające o wymianę kółko w
wózku, oraz dwójka ludzi z wojskowymi trepami są na poziomie -1. Zaskoczony tym
jak blisko są ci ludzie i jak dobrze ich słyszał naprawdę poczuł nagle
dreszcze. Pewnie wiozą tego najpóźniej dostarczonego pacjenta. To na pewno
chodzi o niego. Gdzie go wiozą? Przez moment Maciej rozważał w którym kierunku
zmierzał pacjent. Zarejestrowany w pamięci obraz planu szpitala nie obejmował
piętra -1 co wydawało się mu wyjątkowo dziwne. Biegli jakby na zewnątrz
szpitala. Skoro znajdował się w punkcie najbardziej wysuniętym na wschodnim
skrzydle, i dzieliła go jedynie winda umieszczona na samym końcu budynku, to
znaczy, że poziom -1 to system tuneli.
Jak tam się dostać? Przez chwilę
pomyślał, że zapyta o to ochroniarza, jednak czuł odrazę już do wszystkich
pracowników tego szpitala. To co zobaczył w prosektorium wprawiło go w
autentyczne przerażenie i obrzydzenie do ich zawodu. Bańka mydlana prysła.
Wszystko co dobrego sądził o ludziach zajmujących się leczeniem ludzi legło w
gruzach. Teraz miał ich za równych faszystom oprawców. Postanowił, że zadzwoni
do przyjaciela. Krzysiek na pewno mu pomoże. Ostrożnie odczekał dłuższą chwilę,
aż przywołał windę. Miał zamiar wyjść na wewnętrzny dziedziniec. Kiedy wykręcił
numer i przyłożył słuchawkę do prawego ucha, lewą dłonią chciał naprzeć na
drzwi. Patrząc gdzieś w oddali nie skupiał się na niczym, aż zorientował się,
że drzwi nie chcą się otworzyć. Dopiero kiedy Krzysztof odebrał telefon, Maciej
zorientował się, że drzwi przytrzymuje Stefan i uśmiecha się do niego.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
-Oj
tak się droczę, przyjacielu, przechodź – przestał zapierać się na drzwi i
niczym kamerdyner otworzył przed Maćkiem drzwi chyląc przy tym czoło.
Młodzieniec był tak przerażony, że nie wykrzesał z siebie ani słowa – Jak młody
nocka? Wszystko gra?
Wtem
zobaczył cały obraz. Stefan ubrany był w biały kitel, który przykrywał
ochroniarski mundur. Za nim stał wyższy o głowę i o pół metra szerszy człowiek,
który zapewne robił hałasu za nich dwóch. Ten drugi w ręku trzymał wózek. Ślady
na śniegu ciągnęły się od prosektorium.
-Halo,
młody, co ci jest? Wszystko w porządku? – Maciejowi zbladła mina i poczuł się
jakby ktoś przykładał mu pod gardło nóż. Czuł tak silny zacisk w żołądku, że
automatycznie się zgarbił. Mrużył oczy i powstrzymywał się od płaczu – Wygląda
mi to na reakcję alergiczną, nie uważasz? – odwrócił profil w stronę kolegi
stojącego z tyłu, nie spuszczając z oka Maćka. Wprawiło go to w jeszcze większe
przerażenie, jednak poczuł, że to jest ten moment w którym może już coś powiedzieć.
-Wszystko
w porządku. Ja –zakaszlał kilka razy, i poleciała mu krew z nosa – ja tak mam
po prostu, za długo siedziałem w archiwum, to wszystko, przewietrzę się,
stężeje mi strup w nosie – znowu zakaszlał i przytrzymywał krwotok rękoma.
Podniósł nos do góry razem z twarzą i rękoma i powtórzył – wszystko w porządku,
naprawdę, czasami tak mam, nie widział pan na nagraniach?
Czuł,
że to dobra karta. Blef trafiony w dziesiątkę.
-Jak
widzisz synku, mam też inne rzeczy do roboty niż przyglądać się jak segregujesz
śmieci. Na pewno nie chcesz zawołać pielęgniarki, żeby cię opatrzyła? Z
Marlenką już chyba się znacie, prawdaż? – i znowu uśmiechnął się tak jak wtedy trzymając drzwi, żeby nie wpuścić Maćka.
-W
porządku, rozumiem. Dobrze, to miłej pracy. Jakby co to wiem jak sobie pomóc,
zaraz mi przejdzie, proszę się nie martwić.
Mruk
z tyłu jedynie przyglądał się obojętnymi oczami. Sprawiał wrażenie jakby w
wyniku jakiegoś eksperymentu poszerzyli mu klatkę i barki, powiększyli czoło,
żeby mógł dobrze wpierdzielić…właśnie Frankenstein. Tylko nie dali mu języka w
gębie. W sumie po co dyskutować, myślał ironicznie Maciej odchodząc na środek
dziedzińca szpitala. Lepiej po prostu wpierdzielić , po co drążyć temat
dlaczego. Po spotkaniu z kimś takim, nie miałby szans nikt.
-Krzysiek,
ratuj bracie, to jest ten czas, w którym musisz zachować się jak przyjaciel –
powiedziałem jak tylko usłyszałem, że ktoś odebrał słuchawkę.
-Krzysiek
jest teraz niedostępny – powiedział kobiecy, aksamitny głos rozpieszczonej
kotki, z jaką skojarzyła się Maciejowi – musisz poczekać do rana.
-Nie,
nie, poczekaj, jestem w niebezpieczeństwie, musicie mi pomóc – krzyczał Maciej
nie zważając czy ktokolwiek obok go podgląda, lub podsłuchuje – Emm – zaciął
się i nie potrafił przypomnieć sobie imienia dziewczyny najlepszego przyjaciela.
Strzelił – Basia, musisz dać mi Krzyśka do telefonu, błagam, to bardzo poważna
sprawa.
-Halo
– powiedział znudzonym, ledwo żywym głosem Krzysiek. Jak dobrze, że nie gadam
już z tą wariatką – Krzychu, jak dobrze cię słyszeć. Wybacz za poprzednią
akcję, musiałem się nagle rozłączyć. Teraz mnie słuchaj. Pamiętasz jak zawsze
mówiłeś, że jak będę Cię potrzebował, to wsiądziesz w auto i mi pomożesz,
prawda?
-Stary,
co się dzieje, opowiadaj, tylko ostrzegam, że napiłem się trochę winka – mówił jeszcze
niższym głosem niż zwykle.
-Rozumiem
to, wsiądziesz w taksówkę i przyjedziesz za maksymalnie pół godziny pod szpital
wojewódzki na żołnierskiej. Musisz mi pomóc, grozi mi śmierć człowieku,
zrozum!- wydzierał się bardzo głośno, co zirytowało mocno Krzyśka.
Mimo
to, zgodził się i punktualnie po pół godziny przyjechał swoim zgniłozielonym Seatem. Była czwarta nad ranem. Czego się nie robi dla przyjaciół, prawda?
DR
KOPICZKO
Czuł
się nadal wyśmienicie. Stefan zadbał o to, żeby babcia zmarła. Sprawdził go jak
zwykle i zrozumiał, że ma odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Zajął się
teraz Pawłem. Zarząd z takich kroków będzie zadowolony. Mając świadomość gdzie
znajduje się w hierarchii całej organizacji zdrowia i w ogóle władzy na
świecie, uznał, że godnie reprezentuje wolę wodza. Polityka się sprawdza i
dobrze się składa, że to właśnie Mariana wyznaczył na wtyczkę w szpitalu
miejskim. Dzięki niemu fatalna decyzja nazbyt gorliwych dziewcząt z centrali
nie przyniosła fatalnych skutków. Obsunęło się w czasie przyprowadzenie
nędznego pisarzyny do mojego szpitala, myślał Ordynator.
W
tym czasie Stefan wiózł Pawła w stronę kryjówki pod prosektorium. Tam
dochodziło do najdziwniejszych praktyk o jakich słyszał w swoim życiu. Stefan
jednak nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Robił tylko to co do niego
należało. Czuł jednak olbrzymią nienawiść do tego człowieka. Chciał zemścić się
na nim za to, że w kolejnych dniach czeka go wysłuchiwanie wykładu od
Ordynatora. Rozpędził się więc i puścił sunący z impetem wózek, który po kilku
obrotach huknął. Wózek wraz z towarem runął najpierw na ścianę a potem na
podłogę.
Po
upewnieniu się, że śpi uruchomili platformę, która zjechała i zabrała
pseudolekarzy do prosektorium. Pawła zostawili z zapalonym światłem. I tak
nigdzie się nie ruszy, myślał Stefan. Nikt też nie przyjdzie po niego, bo niby
skąd mają się dowiedzieć, zarówno o nim, jak i o ukrytym przejściu. Gość
zaginął po wypadku. Wyparował, nigdzie go nie ma w rejestrach. Mam nadzieję, że
o ten detal zadbał ten Marian z miejskiego, zaniepokoił się w myślach. Zaraz
jednak uspokoił się, sądząc, że szef już na pewno to przewidział. To co się
dzieje u nas to standard każdego szpitala. Standardowe procedury. Z uśmiechem
szedł z przodu, nie zwalniając tempa, przez co zostawił kompana trochę z tyłu.
Zbliżając się do drzwi, dostrzegł przez okno Maćka-archiwistę. Niech to szlag.
Węszy dalej. I do kogoś dzwoni! Nie mogę panikować, uspokajał się Stefan. Po
kurtuazyjnej wymianie zdań ruszył dalej. Dopilnowując, żeby raport znalazł się
u szefa jak najszybciej, chciał również sprawdzić kamery i dowiedzieć się po kogo
dzwoni ten leszcz. Pisał więc jedną ręką a drugą przewijał kamery szukając
gdzie szlajał się jego ulubieniec. Oj pożałujesz swojego wścibstwa, już ja o to
zadbam, łachudro.
PS: sprawdźcie inne opowiadania: OPOWI.PL
PS: sprawdźcie inne opowiadania: OPOWI.PL
Komentarze
Prześlij komentarz