Szpital - rozdział 15

MACIEJ

Mijało pół godziny odkąd przyjechała ostatnia karetka. Żmudna praca polegająca na wyszukiwaniu nazwiska rodziców Ani stanowiło ogromną próbę skupienia i pracowitości Maćka. Miał tego świadomość, dlatego w chwilach kiedy tracił koncentrację odchodził od sterty i w celu poprawienia swojego skupienia przypominał sobie wzory matematyczne i dawał sobie zadania do wykonania. Na przykład, skoro podstawa trapezu ma długość 5 cm, a wysokość 4 cm, to jakie jest pole i obojętność takiego trapezu. Chwilka skupienia na czymś prostym, a jednocześnie na tyle skupiającym uwagę, że nie rozpraszający przy szukaniu dokumentów z jednymi konkretnymi danymi. Znajdź iks, pomyślał Maciek i uśmiechnął się siadając ponownie przy stercie. 

Tylko to nie takie proste przy takiej bazie danych, jak przy nieokreślonym zbiorze. Zmienił już kilkanaście razy pozycję poszukiwania dokumentów. Czas zaczął się nieznośnie dłużyć a sterta dokumentów przeznaczonych do spalenia jakby wcale nie malał. Był środek nocy, i powoli Maćkowi zaczęło robić się niedobrze od małego stężenia powietrza. Kiedy już miał krzyczeć EUREKA, usłyszał, że ktoś przejeżdża wózkiem. Słyszał hałasujących głośnymi buciorami ludzi, charczący jakby za jego plecami. W przerażeniu, zgiął dokument na pół i schował za pasek z tyłu spodni. Odwrócił się i nikogo nie widział. Zrozumiał, że świszczące, błagające o wymianę kółko w wózku, oraz dwójka ludzi z wojskowymi trepami są na poziomie -1. Zaskoczony tym jak blisko są ci ludzie i jak dobrze ich słyszał naprawdę poczuł nagle dreszcze. Pewnie wiozą tego najpóźniej dostarczonego pacjenta. To na pewno chodzi o niego. Gdzie go wiozą? Przez moment Maciej rozważał w którym kierunku zmierzał pacjent. Zarejestrowany w pamięci obraz planu szpitala nie obejmował piętra -1 co wydawało się mu wyjątkowo dziwne. Biegli jakby na zewnątrz szpitala. Skoro znajdował się w punkcie najbardziej wysuniętym na wschodnim skrzydle, i dzieliła go jedynie winda umieszczona na samym końcu budynku, to znaczy, że poziom -1 to system tuneli. 




Jak tam się dostać? Przez chwilę pomyślał, że zapyta o to ochroniarza, jednak czuł odrazę już do wszystkich pracowników tego szpitala. To co zobaczył w prosektorium wprawiło go w autentyczne przerażenie i obrzydzenie do ich zawodu. Bańka mydlana prysła. Wszystko co dobrego sądził o ludziach zajmujących się leczeniem ludzi legło w gruzach. Teraz miał ich za równych faszystom oprawców. Postanowił, że zadzwoni do przyjaciela. Krzysiek na pewno mu pomoże. Ostrożnie odczekał dłuższą chwilę, aż przywołał windę. Miał zamiar wyjść na wewnętrzny dziedziniec. Kiedy wykręcił numer i przyłożył słuchawkę do prawego ucha, lewą dłonią chciał naprzeć na drzwi. Patrząc gdzieś w oddali nie skupiał się na niczym, aż zorientował się, że drzwi nie chcą się otworzyć. Dopiero kiedy Krzysztof odebrał telefon, Maciej zorientował się, że drzwi przytrzymuje Stefan i uśmiecha się do niego. Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.

-Oj tak się droczę, przyjacielu, przechodź – przestał zapierać się na drzwi i niczym kamerdyner otworzył przed Maćkiem drzwi chyląc przy tym czoło. Młodzieniec był tak przerażony, że nie wykrzesał z siebie ani słowa – Jak młody nocka? Wszystko gra?

Wtem zobaczył cały obraz. Stefan ubrany był w biały kitel, który przykrywał ochroniarski mundur. Za nim stał wyższy o głowę i o pół metra szerszy człowiek, który zapewne robił hałasu za nich dwóch. Ten drugi w ręku trzymał wózek. Ślady na śniegu ciągnęły się od prosektorium.

-Halo, młody, co ci jest? Wszystko w porządku? – Maciejowi zbladła mina i poczuł się jakby ktoś przykładał mu pod gardło nóż. Czuł tak silny zacisk w żołądku, że automatycznie się zgarbił. Mrużył oczy i powstrzymywał się od płaczu – Wygląda mi to na reakcję alergiczną, nie uważasz? – odwrócił profil w stronę kolegi stojącego z tyłu, nie spuszczając z oka Maćka. Wprawiło go to w jeszcze większe przerażenie, jednak poczuł, że to jest ten moment w którym może już coś powiedzieć.

-Wszystko w porządku. Ja –zakaszlał kilka razy, i poleciała mu krew z nosa – ja tak mam po prostu, za długo siedziałem w archiwum, to wszystko, przewietrzę się, stężeje mi strup w nosie – znowu zakaszlał i przytrzymywał krwotok rękoma. Podniósł nos do góry razem z twarzą i rękoma i powtórzył – wszystko w porządku, naprawdę, czasami tak mam, nie widział pan na nagraniach?

Czuł, że to dobra karta. Blef trafiony w dziesiątkę.

-Jak widzisz synku, mam też inne rzeczy do roboty niż przyglądać się jak segregujesz śmieci. Na pewno nie chcesz zawołać pielęgniarki, żeby cię opatrzyła? Z Marlenką już chyba się znacie, prawdaż? – i znowu uśmiechnął się tak jak wtedy trzymając drzwi, żeby nie wpuścić Maćka.
-W porządku, rozumiem. Dobrze, to miłej pracy. Jakby co to wiem jak sobie pomóc, zaraz mi przejdzie, proszę się nie martwić.

Mruk z tyłu jedynie przyglądał się obojętnymi oczami. Sprawiał wrażenie jakby w wyniku jakiegoś eksperymentu poszerzyli mu klatkę i barki, powiększyli czoło, żeby mógł dobrze wpierdzielić…właśnie Frankenstein. Tylko nie dali mu języka w gębie. W sumie po co dyskutować, myślał ironicznie Maciej odchodząc na środek dziedzińca szpitala. Lepiej po prostu wpierdzielić , po co drążyć temat dlaczego. Po spotkaniu z kimś takim, nie miałby szans nikt


-Krzysiek, ratuj bracie, to jest ten czas, w którym musisz zachować się jak przyjaciel – powiedziałem jak tylko usłyszałem, że ktoś odebrał słuchawkę.
-Krzysiek jest teraz niedostępny – powiedział kobiecy, aksamitny głos rozpieszczonej kotki, z jaką skojarzyła się Maciejowi – musisz poczekać do rana.
-Nie, nie, poczekaj, jestem w niebezpieczeństwie, musicie mi pomóc – krzyczał Maciej nie zważając czy ktokolwiek obok go podgląda, lub podsłuchuje – Emm – zaciął się i nie potrafił przypomnieć sobie imienia dziewczyny najlepszego przyjaciela. Strzelił – Basia, musisz dać mi Krzyśka do telefonu, błagam, to bardzo poważna sprawa.
-Halo – powiedział znudzonym, ledwo żywym głosem Krzysiek. Jak dobrze, że nie gadam już z tą wariatką – Krzychu, jak dobrze cię słyszeć. Wybacz za poprzednią akcję, musiałem się nagle rozłączyć. Teraz mnie słuchaj. Pamiętasz jak zawsze mówiłeś, że jak będę Cię potrzebował, to wsiądziesz w auto i mi pomożesz, prawda?
-Stary, co się dzieje, opowiadaj, tylko ostrzegam, że napiłem się trochę winka – mówił jeszcze niższym głosem niż zwykle.
-Rozumiem to, wsiądziesz w taksówkę i przyjedziesz za maksymalnie pół godziny pod szpital wojewódzki na żołnierskiej. Musisz mi pomóc, grozi mi śmierć człowieku, zrozum!- wydzierał się bardzo głośno, co zirytowało mocno Krzyśka. 

Mimo to, zgodził się i punktualnie po pół godziny przyjechał swoim zgniłozielonym Seatem. Była czwarta nad ranem. Czego się nie robi dla przyjaciół, prawda?



DR KOPICZKO


Czuł się nadal wyśmienicie. Stefan zadbał o to, żeby babcia zmarła. Sprawdził go jak zwykle i zrozumiał, że ma odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu. Zajął się teraz Pawłem. Zarząd z takich kroków będzie zadowolony. Mając świadomość gdzie znajduje się w hierarchii całej organizacji zdrowia i w ogóle władzy na świecie, uznał, że godnie reprezentuje wolę wodza. Polityka się sprawdza i dobrze się składa, że to właśnie Mariana wyznaczył na wtyczkę w szpitalu miejskim. Dzięki niemu fatalna decyzja nazbyt gorliwych dziewcząt z centrali nie przyniosła fatalnych skutków. Obsunęło się w czasie przyprowadzenie nędznego pisarzyny do mojego szpitala, myślał Ordynator.



W tym czasie Stefan wiózł Pawła w stronę kryjówki pod prosektorium. Tam dochodziło do najdziwniejszych praktyk o jakich słyszał w swoim życiu. Stefan jednak nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Robił tylko to co do niego należało. Czuł jednak olbrzymią nienawiść do tego człowieka. Chciał zemścić się na nim za to, że w kolejnych dniach czeka go wysłuchiwanie wykładu od Ordynatora. Rozpędził się więc i puścił sunący z impetem wózek, który po kilku obrotach huknął. Wózek wraz z towarem runął najpierw na ścianę a potem na podłogę.


Po upewnieniu się, że śpi uruchomili platformę, która zjechała i zabrała pseudolekarzy do prosektorium. Pawła zostawili z zapalonym światłem. I tak nigdzie się nie ruszy, myślał Stefan. Nikt też nie przyjdzie po niego, bo niby skąd mają się dowiedzieć, zarówno o nim, jak i o ukrytym przejściu. Gość zaginął po wypadku. Wyparował, nigdzie go nie ma w rejestrach. Mam nadzieję, że o ten detal zadbał ten Marian z miejskiego, zaniepokoił się w myślach. Zaraz jednak uspokoił się, sądząc, że szef już na pewno to przewidział. To co się dzieje u nas to standard każdego szpitala. Standardowe procedury. Z uśmiechem szedł z przodu, nie zwalniając tempa, przez co zostawił kompana trochę z tyłu. Zbliżając się do drzwi, dostrzegł przez okno Maćka-archiwistę. Niech to szlag. Węszy dalej. I do kogoś dzwoni! Nie mogę panikować, uspokajał się Stefan. Po kurtuazyjnej wymianie zdań ruszył dalej. Dopilnowując, żeby raport znalazł się u szefa jak najszybciej, chciał również sprawdzić kamery i dowiedzieć się po kogo dzwoni ten leszcz. Pisał więc jedną ręką a drugą przewijał kamery szukając gdzie szlajał się jego ulubieniec. Oj pożałujesz swojego wścibstwa, już ja o to zadbam, łachudro.

PS: sprawdźcie inne opowiadania: OPOWI.PL

Komentarze