PAWEŁ
Zobaczył dwudziestą pierwszą trzydzieści na swoim
zegarku. Postanowił wziąć skórzaną kurtkę i powoli schodzić do samochodu. Padał
już śnieg na dobre. Uwielbiał ten moment kiedy wszystko stało w miejscu –
samochody na parkingu, śmietnik, lampy – a dookoła padał gruby śnieg. Wydawało
się jakby w niebie była olbrzymia bitwa na poduszki, której efektem jest
obserwowany opad.
Idąc w stronę samochodu kręcił głową z niedowierzania, że
pozwolił żonie na takie szaleństwo. Rozumiał jej chęć porozbijania się na torze
gokartowym. Rozumiał adrenalinę z jaką wiązał się spacer po parku linowym na
najwyższej trasie. Ale przesiadywanie godzinami w szpitalu, ukrywanie się w
łazience i węszenie spisku, bo może ludzi tam zabijają, a nie giną tak po
prostu? To już za wiele. Oj porozmawiamy sobie jak wrócisz, myślał Paweł. Usiadł
na miękki, wygodny fotel swojego audi i od razu poprawił mu się humor. Odpalił
i pojechał. Przypominał sobie jak w ciągu całego dnia musiał się stresować z
powodu tego co napisał. Myślał sobie co robi nie tak, że każdy wydawca traktuje
go jak niedouczonego mięczaka i musi się płaszczyć, żeby ktokolwiek wydał
kolejną jego książkę. Do tej pory jego opowiadani cieszyły się bardzo dobrymi
opiniami w swoim specyficznym gatunku pisania. Dlaczego pomimo doskonałej
sprzedaży jego dwóch do tej pory książek, i tego, że kocha to co robi nikt nie
jest w stanie zagwarantować mu zarobków? Musi dorabiać jako lektor książek
w audiobookach, komentowaniu książek innych autorów od których czuje się
lepszy. Nawet się nie zorientował jak podjeżdżał pod szpital. Pomyślał, że ma
jeszcze piętnaście minut i zamiast zatrzymać się pojechał w stronę osiedla Jaroty na
przejażdżkę.
Śnieg zaczął padać naprawdę srogo. Droga szybko pokrywała
się śniegiem, a samochody nie nadążały rozjeżdżać go oponami. Jechał Dworcową i zatrzymał się na światłach
przy skrzyżowaniu z Pstrowskiego. Zmienił w radiu opcję, aby mógł słuchać
muzyki z pendrive. Włączyła się pierwsza piosenka z filmu Drive – Nightcall Kavinsky’iego.
Ruszył kiedy tylko zobaczył zielone światło. Bas z głośników i klimatyczne
dźwięki wzbudziły ciarki na plecach. Jazda z takim podkładem muzycznym zamienia
się w niezwykłą przygodę.
Jego wzrok przykuły światła dla pieszych, jakie uruchomiły
się chwilę później, niż jego – dla samochodów. Raczej przykuła jego uwagę
dziewczyna, która miała na sobie taką samą jeansową bluzkę zapinaną na złote
guziki. Taką samą miała na sobie Ania jak pierwszy raz się spotkali. Widział
nawet jej twarz. Kiedy był na środku skrzyżowania usłyszał huk, jakby wystrzał z
armaty.
ANIA
Kiedy wrócił ten śmierdzący pijaczyna ledwo udało mi się powstrzymać
od wymiotowania. Dochodziło wpół do dziesiątej, więc mieliśmy już nie dużo
czasu na przejrzenie dokumentów moich rodziców z wypadku. To sprawa po której będę
mogła odpuścić. Niestety nic więcej się z Maćkiem nie dowiedzieliśmy niż tego,
że "napijają" się tu praktycznie co noc dziewczyny i kroją ludzi. Mówił, że ma
pamięć do twarzy i nigdy się nie zdarzyło żeby te blondynki się powtarzały,
codziennie przychodziły inne. Jednak niekiedy nie stacjonował tutaj i nie jest
w stanie przysiąc, że ten ordynator po prostu zamawiał sobie panie do
towarzystwa. Potwierdził jednak, że zawsze jednak mu towarzyszyły jakieś dwie
miłe panie o blond włosach. Kiedy już wycisnęliśmy z niego wszystko co mogło
nam się przydać zostawiliśmy go z nowo nabytą przyjaciółką, Amareną.
- Niezły koleś, co? – powtarzasz się chłopie.
-Chodźmy lepiej do tego twojego archiwum. Będę szła tuż za
tobą, nie masz co się bać, obronię cię – i uderzyłam go piąstką w ramię. Chyba
ciut za mocno, bo aż się złapał w tym miejscu i syknął.
-Weź już daj spokój – powiedział wolno. Po chwili dodał
jeszcze – Nie wiesz nawet jak mnie tamta sytuacja wystraszyła.
- To co się tam wydarzyło?
-… i ledwo winda mnie stamtąd zabrała. Nie wiem kto tam
stał, ani co to był za dym. Czy to było wszystko w mojej głowie, czy co? Wiem,
że teraz już czuję się lepiej i musimy być ostrożni. Słyszałem kiedyś o tym, że
do koncertowego dymu dokładają jakąś substancję psychoaktywną, która powoduje,
że publiczność blisko sceny doznaje abstrakcyjnych doznań.
-Wow, abstrakcyjne doznania. Opisz to, proszę cię – zaśmiałam
się.
- Mówię ci, trzeba tam uważać. I jest jeszcze ochroniarz.
Patrz, tam jest kamera – kiedy wchodziliśmy do korytarza faktycznie rzucała się
w oczy duża, biała kamera zawieszona na suficie, a która obracała się o sto
osiemdziesiąt stopni i zawracała.
- Znasz tego ochroniarza chociaż? Jest z tobą? – zapytałam
ostrożnie.
- Właśnie niby z nim gadałem, wiesz…
-Ciszej trochę, zaraz pacjentów pobudzisz.
-Tu już nie ma żywej duszy oprócz personelu. Ale dobra –
uspokoił mnie gestem dłoni, podniesionych w moją stronę, że już będzie grzeczny
– gadałem z tym cieciem – mówił już szeptem – ale gość jest dziwny. Serio,
pomyśl, kto normalny pracuje w takim miejscu przez powiedzmy 20 lat, co?
- No, to nie jest normalne. Daleko jeszcze do tego archiwum?
– zapytałam poirytowanym tonem.
- Właściwie to jest dwa poziomy pod nami, ale jedyna winda
jaka tam prowadzi, jest na końcu tego skrzydła. Skręcimy teraz w prawo, i na
końcu korytarza będzie ta licha winda, o której ci opowiadałem.
-Brzmi to wszystko upiornie.
21:50 na zegarku. Zaczyna mi się robić gorąco na twarzy a
serce schowane gdzieś w głębi trzewi wali z ogromną siłą. Podchodząc do windy
słyszę dzwon roztrzaskiwanych aut.
- To nie może przytrafić się mojemu..- zastygłam w bezruchu.
- Komu?
PAWEŁ
Huk, uderzenie, trzask, dzwon. To były sekundy. Co się w
nich wydarzyło?
Zielone światło. Jestem pewien, że było zielone. Jadę
odwracam głowę, patrzę w prawo. Kątem oka dostrzegam gaszone i zapalane światła
i sunący centralnie na mnie samochód ciężarowy. Odwracam głowę w lewo. Zza budy
ciężarówki zaczęła bokiem sunąć naczepa. Na moje szczęście po jej prawej stronie,
a na nieszczęście jadącego obok małego samochodzika, który był spychany jak
piłeczka na bok, przez duży zgarniacz. Przyśpieszałem, jednak zderzenie było
nieuniknione. Widok mnie przeraził i dałem gazu do dechy. Zamiast jednak przyśpieszyć,
koła zaczęły mielić w miejscu. Łup.
Sunąłem odbity tak, jakby niewidzialna ręka przesuwała mój wóz
jak resoraka. Potem koziołkowałem i wpadłem na stojący grzecznie na czerwonym świetle
auto. W karambolu łącznie wzięło udział siedem aut. Ciężarówka po zmieceniu
mnie i samochodu, który jechał obok niego, walną jeszcze w samochody, które
jechały w tym czasie prosto. Nie czekając aż cokolwiek się wyjaśni wypiąłem się
z pasów i szukałem opcji wydostania się z pogniecionej puszki jaką wydawał się
w tym momencie mój samochód. Zorientowałem się, że moja lewa noga jest dziwnie
wykręcona, więc naparzałem prawą nogą w drzwi zapierając się całym sobą na
siedzeniu. Po którymś kopniaku drzwi puściły i wypadły z zawiasów. Wyszedłem i
upadłem próbując oprzeć się na lewej stopie. Powoli docierało do mnie, że zaraz
zabiorą mnie do szpitala.
Komentarze
Prześlij komentarz