MACIEJ
Pomyślał o tym, że trochę chłodno na tych korytarzach. Spacerował
niekiedy przez dobre dziesięć minut, ale dziś poczuł chłód bardziej niż
wcześniej. Pomyślał, że to wina alkoholu i tej dziwnej rozmowy. Poszedł zabrać
się za pracę w archiwum. Siedząc na dole myślał o tym czy słowo spisane ma moc
zatrzymywania czegoś więcej niż myśli. Przypomniał sobie legendę japońską w
której zaklinano w słowie różne myśli, albo i osoby. Na myśl o tym, że spisane
przypadki, które właśnie porządkował to zaklęte osoby przeszły mu ciarki przez
plecy. Setki osób czekających na uwolnienie. Wyobrażał sobie jak z notatek
wychodzi dym, który przenosi myśli osób, które często były na chwilę od
śmierci. Po chwili wizualizowania sobie w głowie tego czarnego scenariusza
poczuł, że musi wyjść na chwilę na zewnątrz. Kiedy wyszedł z pokoju na korytarz
usłyszał dziwne dźwięki. Coś jakby zaskomlało. Przypominało mu to odgłos
zranionego zwierzęcia. Stanął na środku korytarza i przyglądał się drzwiom windy
przed sobą. Szeroki korytarz, przez który w jego mniemaniu wystarczyłby na
minięcie się dwóch osobówek, zaczął się zwężać i rozszerzać. Tracił zmysły i
zaczął przyśpieszać krok, żeby dostać się do windy. Chciał spojrzeć na zegarek,
ale musiał go dziś zostawić w plecaku. Zawołał windę a ta chrupnęła i kaszlnęła
ruszając się z poziomu 0, na ratunek Maciejowi. Chwiał się na nogach. Widział
wszystko jak przez mgłę i zastanawiał się czy to co jawi się jego oczom teraz
to tylko jego wyobraźnia czy coś tu się niedobrego wyprawia. Odwrócił się i
zobaczył przez siwy dym jakąś postać. Ding-dong! Aż podskoczył na dźwięk windy
powiadamiającej o tym, że już się zjawiła. Wchodził do niej tyłem przyglądając
się wysokiej, szczupłej postaci. Kiedy drzwi zaczęły się zamykać usłyszał
wyraźniej krzyk. Był to kobiecy krzyk rozpaczy. Zamarł w miejscu i niemal nie
stracił przytomności. Winda ratująca go przed jakąś chorą sytuacją była jak
arka w czasach potopu. Uszedł z życiem. Odetchnął, kiedy wyszedł na zewnątrz.
Wewnętrzny dziedziniec przywrócił mu wiarę w swoje zmysły. Dostrzegał bardzo
wyraźnie wszystkie lampy na drodze. Widział ślady wózka i jakichś ludzi. Śnieg
prószył jakby ktoś rozerwał poduszkę nad szpitalem. Myślał nad tym co widział.
Dym był prawdziwy, krzyk i postać też. Wszystko wydawałoby się prawdopodobne,
gdyby nie informacja od Kopiczki, że nikt poza mną nie ma tam wstępu. Co tu się
wyprawia- zastanawiał się przerażony na myśl, że musi tam jeszcze dziś spędzić
wiele godzin. Jego uwagę przykuły ślady stóp które się urywały. Ktoś szedł przy
lewej krawędzi, zatrzymał się i przeszedł trawnikiem. Ślady prowadziły w stronę
jakiegoś parterowego budynku wyglądającego jak narzędziownia, albo pomieszczenie
socjalne. Szedł za śladami, które znikały wraz z oświetleniem lamp przy
chodniku. Kobieta, być może coś zgubiła-myślał. Szedł w ogromnych nerwach po
tym co zastał dziś w archiwum, i po spotkaniu z ordynatorem. Może to tylko moja
paranoja – uspokajał się. Świeże powietrze i padający drobno śnieg działały
kojąco. Kiedy szedł dokładnie śladami dostrzegł, że kobieta siedzi pod drzewem.
Wygląda jakby się przed kimś chowała.
-Zgubiła się pani? Nie ma pani gdzie mieszkać?-zapytał
możliwie jak najmilszym, lecz zdecydowanym głosem.
W tym momencie Ania poczuła wiele różnych emocji.
Przerażenie, zaskoczenie, i oburzenie na to, że w ciągu jednego wieczora ktoś
nazwał ją bezdomną.
ANIA
Siedziałam w kącie pomiędzy dwoma drzewami za którymi stała
wysoka siatka. Wiatru praktycznie nie było tylko padał drobny śnieżek.
Przypomniał mi się obraz snajpera, który przysypywał się śniegiem, żeby nie
można było go dostrzec. Przypatrywałam się jak dwie dziewczyny najpierw
chwiejnym krokiem zachowywały się jakby z radia leciał naprawdę fantastyczny
utwór muzyczny do tańczenia. Po kilku podrygach jakby oprzytomniały, że mają do
wykonania poważną pracę. Przejechały wózkiem z workiem na środek sali, dzięki
czemu miałam zapewniony doskonały widok. Kiedy otwierały worek zamkiem zaczęło
mi walić serce jak młot. Naga, brzydka z każdej jednej strony, otyła kobieta.
Obrzydzenie ustąpiło miejsce uldze, że to nie jest moja babcia. Ciekawość nie
pozwoliła mi ruszyć z miejsca. W międzyczasie Paweł napisał mi sms’a, z
zapytaniem o której wrócę i czy ma się martwić. Poprosiłam, żeby około
dwudziestej drugiej podjechał pod szpital i czekał w samochodzie. Zapewniłam go
też, żeby się nie martwił. Dziewczyny – obie blondynki jakby sklonowane –
przystąpiły do przygotowań. Podjeżdżały wózkami z różnymi przyrządami,
przyniosły przedłużacz i jakieś narzędzie do cięcia. Nie wiem jak to się
nazywa, ale to takie kręcące się szybko kółko, które chyba służy do rozcinania
żeber podczas sekcji. Po chwili kszątania się usiadły i wtedy zobaczyłam coś,
co mnie przeraziło. Z taką samą swobodą jak wyjmowały różne rzeczy z szafek i
szuflad, jedna z nich – chyba ta co uratowała mnie przed ordynatorem – wyjęła również
butlę wina. Żeby tylko wyjęła. Wyciągnęła korek przygotowanym otwieraczem i
pociągnęła solidny łyk z gwinta. Niezła zawodniczka.
W tym całym zaskoczeniu zaistniałą sytuacją nie dostrzegłam,
że zbliżył się na odległość trzech kroków jakiś mężczyzna. Prawie pisnęłam z
przerażenia, jednak po chwili się zorientowałam, że to ani nie policjant, ani
pracownik szpitala. Tak mi się przynajmniej wydawało.
-Przepraszam bardzo, ale jestem … - ludzie, jak się nazywa
ten dziennikarz, co ma specjalne przywileje, wszędzie wejdzie i na dodatek może
ludzi nagrywać i ujawniać machloje. Szlag – jestem w pracy. Proszę mi nie
przeszkadzać.
-Aaa już rozumiem – złapał się za głowę speszony i spuścił
wzrok – jest pani dziennikarzem śledczym, zgadza się?
Uczony jakiś, czy co?
-Tak, zgadza się, a teraz niech mi pan da spokój,
dobrze?-powiedziałam możliwie najostrzejszym tonem głosu. Najwidoczniej nie
postarałam się zbyt mocno, bo zamiast uciekać w popłochu, albo chociaż się
odwrócić i odejść, przykucnął i przypatrywał się sytuacji w prosektorium.
-One piją alkohol podczas pracy? Oburzające! – nie mogłam
zgadnąć czy to była ironia, czy poważnie tak uważa – uważa pani, że w tym szpitalu
dzieje się coś złego?
-Oj tak, jestem przekonana i muszę to udowodnić.
-A ma pani jakiś aparat, czy coś?
-Nie pana interes, panie…?
-Gdzie moje maniery – wyciągnął dłoń – Maciej.
-Anna – uścisnęłam dłoń.
-Długo tu siedzisz?
A od kiedy jesteśmy na ty, palancie?
-Już zdążyłam zmarznąć. Czuję, że zaraz przyjdzie mój dobry
znajomy do tej sali i będziemy mieli niezłe show. Dziewczyny już wstawione.
-Co masz na myśli? Jakie show? Jak myślisz, co tu się u
licha wyprawia?! – warknął zniecierpliwiony i zdenerwowany.
-A co, leczą tu kogoś z twoich bliskich? Skąd się tu
wziąłeś?
-Pracuję w archiwum, znalazłem twoje ślady i postanowiłem
sprawdzić co się stało, że ktoś zeskoczył ze ścieżki.
-Jeśli ty mnie znalazłeś, to przecież każdy będzie mógł mnie
znaleźć.
Wtedy nagle ucichli. Zaczęła po ich lewej stronie
pojawiać się jakaś postać. Olbrzym podnosił się i charczał. Z nerwów Ania chwyciła
Maćka za rękę i patrzyła na nadchodzące niebezpieczeństwo.
-GHRRAAAAAR! – wydarł się niski, charczący głos.
Ania pisnęła, a Maciek zastygnął w miejscu i
tylko głośno przełknął ślinę. Postać zbliżała się chwiejnym krokiem coraz
bliżej. Czas jakby się zatrzymał a dookoła nie było nikogo oprócz tej trójki.
Ściśnięta koło siebie para i podchodzący olbrzymi mężczyzna.
Już po mnie – pomyślała Ania.
Komentarze
Prześlij komentarz