MACIEJ
Z tego co mu było wiadomo,
w sali na końcu korytarza była szatnia, gdzie mógł się przebrać i zostawić
rzeczy. Sprzątaczka która wchodziła do szatni w momencie kiedy zdejmował bluzę
ostrzegła, żeby portfel i komórkę nosił przy sobie. Różnie bywa. Podziękował za
tą życzliwą uwagę i poczekał, aż sobie pójdzie, żeby ubrać się w fartuch.
Zaproponowali mu 1700 zł miesięcznie
i miał pilnować porządku w archiwach. Zapytał czy może przychodzić na nocki,
albo wieczorami. Chętnie na to przystali, byleby tylko dobrze wykonał swoją
robotę. Archiwum znajdowało się na poziomie -2. Jechała tam tylko jedna winda. Trzeba
było pójść na koniec szpitala, żeby z niej skorzystać. Koniec szpitala równał
się długiemu spacerowi od miejsca gdzie znajdowała się szatnia dla personelu
obsługi szpitala. Kiedy więc wychodził z jednego końca skrzydła na parterze, gdzie
działała winda od poziomu -1 do ostatniego, szóstego piętra, to docierał do
swojej windy w jakieś 5 długich minut spaceru.
W okolicach tej windy na
-2 nie było wyjść ewakuacyjnych, więc drogę do samego archiwum miał naprawdę
długą. Tyle samo ile szedł po powierzchni tyle też było w archiwum. Po wyjściu
z windy na odpowiednim poziomie, widział długi korytarz z mnóstwem drzwi. W
pierwszej chwili rzekłby, że to labirynt w którym niebawem się zgubi. Na nic
nie zda się komórka bo zasięgu nie ma. Jednak po kilku godzinach przechadzania
się po pokojach zrozumiał zasadę funkcjonowania archiwum i przystąpił do
robienia porządków. A raczej przystąpił do zaglądania gdzie tego porządku może
nie być. Każda szafka wydawała się być niemal pusta. Jednak przechodząc w
stronę pomieszczeń na wysokości skrzydła lewego, prowadzącego w stronę „jego
windy” zauważył straszny chaos. Może do tej pory pracę wykonał poprzedni … hmm jak
go nazwać – archiwizator?
Należało porozbijać
segregatory na mniejsze. A to co pozostanie porozkładać na puste, albo mniej
używane szafki. Rozłożył sobie tę pracę, w tym pierwszym, tak bardzo
niepoukładanym pokoju, na najbliższe 2 miesiące. W przerwach co 2 godziny
wychodził na zewnątrz (czyli na poziom 0, w którym było więcej tlenu,
spacerował przy tym często aż do środka budynku, gdzie było wejście główne) i
zjadał bułkę przygotowaną w domu. Miał wrażenie, że wracając spalił całą bułkę
i resztę tłuszczu, którą najpewniej miał, skoro dalej funkcjonował. Podczas
trzeciej przerwy postanowił pójść dalej, aż do połowy skrzydła prawego, gdzie
na zewnątrz, pomiędzy budynkami akurat przechodził ochroniarz. Dookoła wiał zimny
wiatr, a w duchu pojawiła się tęsknota za towarzystwem. Postanowił zagadnąć
starszego pana.
-Długo Pan tu już pracuje?
-Tak młody. Być może tyle
ile ty żyjesz na tym padole-odrzekł zachrypniętym nieprzyjemnym głosem.
-Rozumiem, że podoba się
tu Panu?
-Ech kolego, wiesz jak
jest. Z robotą teraz ciężko, gęby w domu do wykarmienia, a tu chociaż noce
spokojnie prześpię - i zarechotał jak stary samochód który ni to odpala ni to
gaśnie. Rzecz jasna Maciej zaśmiał się razem z nim-Ty jesteś ten nowy z
archiwum, tak?
-A był ktoś przede mną?
-Podobno dyscyplinarkę
dostał. Wynosił dokumenty i przepisywał ludzi do znajomych sobie lekarzy. Na
korzystniejsze terminy. Że też akurat chłopak musiał w ten sposób oszukiwać…
-Niesłychane-jakoś mało prawdopodobne, pomyślał w duchu. Może po prostu się nie znam na tym.
Pogoda zdawała się
pogarszać, temperatura spadała, a na dodatek zaczął prószyć drobny śnieżek.
Odnotował to jednak dopiero, jak biały puch osiadł na wąsach ochroniarza.
-Jestem Maciej.
-Stanisław, mów mi Stasiu.
Zdawało się jakby się
uśmiechnął, ale stali zbyt daleko. To była ta dziwna odległość. Na wyciągnięcie
dwóch kroków, może trzech Stasiowych. Nie wiadomo było, czy w pewnym momencie
ruszą w swoją stronę i zagadają dłużej, czy też odejdą każdy do swojej pracy.
Maciej wziął inicjatywę.
-Ok, Stasiu. Dzięki za
pogawędkę. Powiedz mi jeszcze jedną rzecz, jak coś mi się stanie na dole,
dostanę zapaści, albo przygniecie mnie szafka z dokumentami, jak wezwać pomoc?
-Załatwię Ci
walkie-talkie. Z tamtym udawało nam się nawet czasami pogadać trochę i czas
zabić.
-Też przychodził nocami?
-Tak, a to nie na takich
warunkach się umawiałeś?-w tym momencie, dało się odczuć ogromne zaskoczenie w
głosie Stanisława-ochroniarza. Jak do tej pory zdawał się być obojętny na
wszystko, nawet na mróz i śnieg, a ta kwestia jakby chwyciła go za serce.
-Nie-odpowiedział
zaniepokojony-przychodzę kiedy chcę, a że dorabiam sobie na remontach to w
ciągu dnia popracuję, a po robocie idę tutaj.
-No nic chłopcze, wracam
na posterunek-powiedział, jakby już nic więcej nie miało znaczenia.
-Dzięki, do zobaczenia
Stasiu.
-Nara
I się rozeszli. Stasiu
ochroniarz poszedł do budki z kamerami, gdzie miał dostęp do kamery tej w
windzie na końcu lewego skrzydła szpitala. To z niej dostrzegł młodzieńca i
postanowił wyjść mu na spotkanie. Maciej zaś wracał do pracy zaniepokojony tym,
że mógłby zostać zwolniony dyscyplinarnie za niesubordynację. Myślał w tych
ostatnich godzinach pracy nad tym jak można zabijać czas? Czy każda stracona
minuta na rozmowy o pogodzie to mordowany czas? Dziesiątki uśmiercanych celowo
sekund?
ANIA
Kiedy Maciej wracał do
archiwum w piwnicach, Paweł odczuł zmianę oddechu Ani. Wiedział, że to już nie
jest ciężki i urywany oddech osoby śpiącej, a dłuższy i spokojniejszy oddech
osoby obudzonej.
-Kochanie…-szepnął po
cichu mi w ucho.
-hm?-nieartykułowanym
słowem odpowiedziałam.
-Wstajesz już?
-Ile spałam?-powiedziałam,
rozciągając ręce i ciało, a potem głęboko ziewnęłam.
-3 godziny. Już mi ręka
zdrętwiała i czekałem aż się obudzisz.
-Oh, jesteś
kochany-cmoknęłam go w policzek.
-Wiem-uśmiechnął się tym
spełnionym uśmiechem co w dniu kiedy się pobraliśmy. Wtedy spokojnie uniósł
policzki w uśmiechu i cieszył się tym, że już zawsze będziemy ze sobą.
-Martwię się o
Babcię-powiedziałam strapiona.
-Chodź położymy się do
łóżka. Jutro już na pewno rozwiejesz swoje wątpliwości jak zobaczysz, że Babci
jest dobrze po operacji.
Z jego ust nie brzmiało to
jak mrzonka, albo puste słowo, które nic nie znaczy. Raczej jak ślubowanie, że
absolutnie nic złego się nie stanie. To jedyna osoba, której wierzę i nie muszę
uparcie sprawdzać czy ma rację. To mąż którego kocham. Tylko dlatego zasnęłam
spokojnie.
MACIEJ
Maciej podczas kolejnej przerwy, już ostatniej szedł w
stronę wyjścia głównego, ale zauważył dym za oknem. Widział go po swojej
prawej stronie idąc lewym skrzydłem po parterze. Biegł ile sił miał w nogach w
stronę najbliższego wyjścia dla personelu sądząc, że płonie srogi pożar. Biegł
tak szybko do chwili, aż zaczął go chwytać ból w klatce piersiowej. Przypomniał
sobie, że ostatni raz biegał na w-fie w klasie maturalnej. W ostatniej chwili
jednak uświadomił sobie, że dym nie jest niczym strasznym. Chwilę przystanął
aby nabrać tlenu w płuca i wyszedł na zewnątrz gdzie pielęgniarki miały swoją
palarnię.
-O proszę!! Kogo my tu mamy!!- Zapiszczały chórem, prawie
w jednej barwie. Wszystkie podobnie zachrypłe i obrzydliwe. Brakowało każdej
z nich olbrzymich strzykawek i…a nie papierosy miały już w gębach.
-Witam, postanowiłem się…-a już trudno, pomyślał przez
chwilę, mając pełną świadomość, że to co powie, będzie klasycznym powtórzeniem,
straszną wtopą robiąc pierwsze wrażenie. Choć wiedział, że nie powinien
zdobywać się na ten krok, dodał-przywitać-i kaszlnął.
Wszystkie znowu jak za pomocą przycisku jednocześnie
ryknęły ohydnym śmiechem. Zastanowił się jak bardzo żenująco wygląda kiedy
frapuje się na twarzy i zaśmiał się z nimi.
-Zmęczenie daje się we znaki o 4 nad ranem-powiedział na
usprawiedliwienie.
-To pierwsza twoja nocka?-zapytała jedna z nich. Żeby
sobie ułatwić pogrupował je w klasy rozmiarowe, i ta która zadała to pytanie
wyglądała na 3XL.
-Tak, zgadza się-skłamał już podczas pierwszej rozmowy.
Nie mogę pozwolić sobie na kolejne wtopy, usprawiedliwił się w duchu.
-A, to ja Cię rozumiem.
-Daj spokój, młody-odezwała się ta, która była totalnym
przeciwieństwem przedmówczyni, 3XS’ka. Doprawdy ciężko znaleźć tak chudą
dziewczynę jak ona-przyzwyczaisz się. Jestem Marlena-i wyszczerzyła pożółkłe i
krzywe zęby. Miał nadzieję, że w przypływie zmęczenia nie pozwolił sobie na
okazanie odrazy na twarzy, którą odczuł bardzo mocno.
Śnieg zdążył rozpadać się na całego.
-Mam roboty jeszcze, więc będę leciał.
-No widzisz Kryśka, przestraszyłaś chłopaka, hej Maciek wyluzuj-pociągnęła
Marlena-choć ze mną to Cię oprowadzę po szpitalu.
Wszystkie ryknęły śmiechem jak chore żaby. Ten śmiech jak
już stał spowrotem w środku był iście przerażający. Roznosił się po korytarzu
oddając echo umierających ludzi którzy zdawali się krzyczeć po angielsku:”no
hope, no hope”. Dreszcz przeszedł mu po plecach, a ślina napłynęła do gardła
tak wielce że prawie się zakrztusił. Marlena po połowie sekundy podeszła
kończąc papierosa już w środku i odrzucając peta za siebie. Smród palaczki to
coś strasznego. Że też można to ohydztwo palić!-pomyślał Maciej.
-Skąd znasz moje imię?-zapytał możliwie jak
najżyczliwiej, żeby nie było że się narzuca.
-Dziewczyny są strasznie wścibskie, uważaj na nie-no tak,
ostrzeżenia przed innymi to nic innego jak wskazówka, żeby jej też nie
ufać-jedna Cię widzała jak wracałeś z rozmowy kwalifikacyjnej i dopytały się
czy na pewno Cię przyjęli.
-No więc się udało. Trafiłyście-uśmiechnął się, choć bał
się że Marlena odpowie mu uśmiechem, ten smród, te odczucia, nie wiedział jak
się zachowa, czy być może nie zwymiotuje.
-Więc jesteś archiwistą, tak?
-Można tak powiedzieć, ale ukończyłem tylko krótkie
szkolenie i dostałem certyfikat. To nic trudnego.
-Skromny jesteś-i wtedy to zrobiła, uśmiechnęła się.
Maciej odwrócił wzrok i zobaczył, że nie wie gdzie jest. Stracił orientację.
Obrzydzenie ustąpiło miejsce strachowi. Serce przyśpieszyło.
-Gdzie idziemy?-zapytał jakby naprawdę czuł się
przerażony.
-Nie bój się-uśmiechnęła się z ponurym, knującym coś
wzrokiem. Lekko podniesione policzki i zmarszczone czoło-to na pewno jakaś
intryga. Zaraz tu zginę!-myślał przerażony. Trzęsące się ręce schował do
kieszeni ale szedł dalej. Jakby Marlena trzymała go na krótkiej
smyczy-dotrzymywał kroku. Zauważył też, że od dłuższej chwili stracili wątek
rozmowy.
-To jakie masz hobby?-zapytał przerywając okrutną ciszę.
Oczywiście w szpitalu było słychać pewne odgłosy, trzaski, w oddali słychać
było radio, ale fakt, że Marlena się nie odzywała był straszny.
-Naprawdę lubię techno. Wiem co sobie pomyślisz, że
jestem tępa, że tego słucham, ale naprawdę Tiesto i Armin Van Buuren to moi
ulubieni DJ’je i jeżdże na ich koncerty, słucham setów-są niesamowici.
-Ja też ich lubię posłuchać, ale nie wiem czy na koncert
bym się wybrał. Szanuję Twój gust, jest ok-uśmiechnął się i pokazał kciuk w
górę.
-Hej Maciek, wszystko gra?-zapytała zaniepokojona.
Rozejrzał się i nie wiedział gdzie jest. Szli jakimś korytarzem, cały czas do
przodu jakby nie miał końca. Dookoła było ciemno, tylko drobnym blaskiem
świeciły małe lampki na ścianach obu stron korytarza i mocnym blaskiem biły
końce korytarza-leci Ci krew z nosa. Już dochodzimy do naszej kanciapy.
Chwyciła go za rękę i przyśpieszyła. W tym momencie już
przestał cokolwiek myśleć. Poddał się jak zwierzę schwytane przez kłusownika,
nie wyrywało się tylko pogodziło się ze śmiercią. Szli jeszcze kawałek do
źródła dźwięku radia. Z tej salki ukrytej wśród tysięcy innych sal, była
zrobiona kanciapa. Kamera, telewizor, łóżko na które rzuciła go Marlena, światło,
fotel na którym zmęczona usiadła i patrzyła na mnie, brzydka odrażająca twarz
Marleny, jej obrzydliwie cuchnące fajami włosy, małe suche ciało i te kościste
małe rączki i nóżki jak u chorej dziewczynki. I on. Leżący na kanapie z
odchyloną głową Maciej, który miał pełną twarz, nie był gruby, był po prostu
pełny. Nie był ani chudy ani gruby. Jednak Marlena pomyślała o nim, że mógłby
zadbać o siebie bardziej. Kiedy Maciej zasnął ostatnim wspomnieniem był fakt,
że ktoś podchodzi do niego zbyt blisko. Ale już nie miał siły się ruszyć.
Koniec rozdziału 2
Komentarze
Prześlij komentarz