Jechaliśmy w limuzynie tak długiej, że spokojnie
zmieściliśmy się wszyscy. Marina, ja i Błażej, a z nami jeszcze trzech dzików.
Kiedy jechaliśmy miałem wrażenie, że widzę Roba, który zdyszany opierał się o
kolano, jakby przebiegł tysiące metrów przez ostatnie godziny. Obok niego stał
grubszy pan i z niedowierzaniem patrzył na kartkę, zapewne zszokowany jakąś
informacją. Potem bardzo długo jechaliśmy w stronę słońca. Mieliśmy je na
wprost siebie. Błażej wyglądał na opanowanego. Marina stukała w telefon bardzo
nerwowo. Jeden dzik jakby przysypiał a drugi drapał się po brodzie i kombinował
coś w głowie. Być może zastanawiał się razem ze mną gdzie nas wiozą. W pewnym
momencie podjechaliśmy pod mur, który otaczał miasto z każdej strony. Myślałem, że nie było w planie żadnego punktu, w którym mielibyśmy tak łatwo się
przedostać. Jednak jadąc ciągle w stronę słońca szeroką pustą ulicą,
dojechaliśmy do wyrwy w murze. Ciężko to było nazwać bramą, bo po prawej i
lewej stronie mur kończył się strzępami jakie zostają po jakimś potężnym
wybuchu. Rozerwany ze swojej całości jak rozdarta szara kartka papieru. Na
środku przy drodze stała budka z której wyskoczył policjant z jedną bosą nogą i
przekrzywioną czapką. Zatrzymaliśmy się koło budki. Wysiedliśmy wszyscy i
czekaliśmy aż procedury zostaną wykonane. Intuicyjnie poddałem się weryfikacji
co ze sobą wynoszę opuszczając rejon miasta, oraz czy pasuję do informacji
jakie miał na karteluszce w kolorze żółtym. Przez ten krótki czas przyglądałem
się drzewu, które jakby walczyło o przetrwanie. Z szarych pni wynurzały się
zielone malutkie listki, jednak dookoła pokryte było szarym dymem jak wszystko
dookoła, jak również srebrnymi płatkami, jakby chorowało na łuszczycę.
Kiedy wsiedliśmy w takiej samej kolejności zamyślony
o tym czy drzewka i rośliny też cierpią napotkałem wzrok Błażeja. Jakby
czytając mi w myślach leciutko się uśmiechnął i wzrokiem odpowiedział: „Nic się
nie bój, wszystko mam pod kontrolą”, i mrugnął okiem na znak zaufania i
przyjaźni. Przejeżdżaliśmy teraz przez aleję wypełnioną po prawej i lewej
stronie szarymi drzewami. Każde z nich jakby lepiej sobie radziło z walką o
przetrwanie, bo im dalej jechaliśmy od Olsztyna, tym dostojniej wyglądały,
wyprostowane, i coraz bardziej zazielone. A kiedy już każde jedno drzewo
wypełnione było bujnym zielonym krzakiem na jego górnej warstwie ujrzałem
bardzo wysoki budynek. Wyglądał bardzo innowacyjnie, takiego budynku nie ma
nawet niedawno wybudowanym kompleksie biurowym policji w Olsztynie. Wysoki słup, który
widniał na horyzoncie wcale nie pasował do zielonych połaci konarów drzew.
W jednej chwili Marina nerwowo rzuciła telefonem
przed siebie i rozpłakała się z rzewnym szlochem. Dziki udały, że nic to ich nie obchodzi, i nerwowo rozglądali się wszędzie indziej niż na Marinę i leżące urządzenie. Telefon upadł tuż przed moimi
nogami i przeczytałem wiadomość, która widniała wyraźnie na środku ekranu:
„Przepraszam, nic nie mogę poradzić na to co się
wydarzy. Wybacz mi.”
Podjeżdżaliśmy pod budynek coraz bliżej i dopiero
sobie zdawałem sprawę z tego jak ogromny on jest. Nigdy nie widziałem czegoś
podobnego. Wydawało się jakby miał ze 150 pięter. Kiedy wysiedliśmy czekała już
na nas Bożena. Nerwowo stukała palcami o udo i miała rozpaloną do czerwoności
twarz. Atmosfera była napięta. Wszyscy wyszliśmy z samochodu i podeszliśmy pod
ogromne wrota prowadzące do lobby tego gmachu. Na środku schodów stała jak
posąg moja żona. Tylko palce wędrowały po udzie, wystukując nerwową melodię.
Cisza panująca dookoła i przejrzyste powietrze napełniły mnie pozytywnymi
odczuciami. Nic nie może złego się stać w taki piękny dzień, pomyślałem.
Nagle Bożena wystrzeliła zamaszystym krokiem w naszą
stronę, a po chwili celowo sunęła w stronę Mariny. Kiedy już zbliżyła się
wyprowadziła potężny cios z zaciśniętej pięści prosto w policzek. Zarówno
Bożena jak i Marina padły na podłogę obok siebie, ale Bożena nie poprzestała na
tym.
-Czemuś go przyprowadziła?!-krzyczała na nią i
szarpała za ramiona klęcząc nad krwawiącą z nosa Mariną. Po chwili się
opanowała i wstała-zostań tu na dole. Ja to wszystko załatwię. Ty już więcej
nie zepsujesz, bo więcej nie będziesz brała w niczym udziału.
Poprawiła czarną spódnicę, i elegancką bladoróżową
koszulę, i ruszyła w stronę wejścia do budynku. Grzecznie wszyscy w rządku
przeszliśmy przez olbrzymie szklane drzwi do lobby. Wszystko wyglądało jakby z
przyszłości, wizjonerskie meble, sufit, lampy jak z jakiegoś snu. Szliśmy na
środek lobby do przeźroczystej windy, która chyba jako jedyna oddzielała
poziomy od siebie. Jak spojrzałem w górę zaczęło mi się kręcić w głowie.
Szklane podłogi na każdym piętrze robiły wrażenie. Mieniło się od pokoi,
wszystkie oddzielone przeźroczystym tworzywem. Gdzieniegdzie widać było jakieś
regularne kształty mebli w kolorach srebrnym, żółtym i brązowym. Układało się
to wszystko w przesuwającą się mozaikę, od której mdliło jak diabli. Jeszcze
gorzej było w windzie, która ruszyła najpierw bardzo wolno, ale potem na
piętrach od 15 do 140 pędziło w zawrotnym tempie. Każdy z nas, nawet najgorszy
z tych trzech dzików, zastanawiał się czy przypadkiem nie wyda się zaraz co
ostatnio jedliśmy. Jakimś cudem ostatnie 15 pięter przelecieliśmy już wolno,
ale chyba zrobiono to specjalnie, aby można było podziwiać piętra z wymyślnymi
projektami. Myślę, że to kiedyś była jedna ze stacji badawczych, która
planowała kolonizację Księżyca. A kiedy już wjechaliśmy na ostatnie piętro
zastaliśmy ogromny bałagan. Porozwalane stoły i krzesła. Tu ktoś leżał twarzą
do ziemi, tam ktoś leżał na biurku brzuchem do góry. Wychodzenie z windy
wprowadziło mnie jeszcze bardziej w stan przerażenia i wiedziałem, że nawet
ładna pogoda na zewnątrz tu nie ma siły przebicia.
Podchodziliśmy do człowieka, który wyglądał, jakby
się nas spodziewał. Siedział na tle palącego słońca za oknem, za drewnianym
biurkiem koloru czarnego. Trzymał pustą butelkę w dłoni ostentacyjnie
spoglądając na pełną stojącą przed nim na biurku. Kiedy zapukaliśmy przez
szybkę, gestem zaprosił nas do środka. Bożena podeszła do niego i szepnęła mu
coś do ucha. Potem on oddał jej butelkę, poprawił krawat na szyi, i rozejrzał
się po sali w której panował totalny chaos.
-No cóż, przepraszam szanownych gości, że się nie
przygotowałem. Ale mieliśmy wczoraj posiedzenie rady nadzorczej, w której miał
być wybrany na urząd nowy minister nadzoru projektów, i tak o to macie do
czynienia ze mną. Grał ktoś z was kiedyś w pokera?
-Skończ te bzdury Marx, możesz przejść do rzeczy i
powiesz po co nas tu wezwałeś? Została mi obiecana kawa, porozmawiamy jak
ludzie, przy Daniels’ie i w cztery oczy, czy będziesz dalej szopkę odstawiał-na
ostatnie słowa Bożena zareagowała zaciśniętą pięścią i wrogim spojrzeniem na
Błażeja
-Ile już masz lat Błażej, co? Trzydzieści pięć? Czterdzieści? Ile lat minęło
jak się nie widzieliśmy?
-Minęło 28 lat przyjacielu. Od tamtej pory zmieniło
się sporo, ty w końcu normalnie mówisz po polsku, a ja dojrzałem do tego, żeby
raz na zawsze skończyć z takimi jak ty-i wskazał na niego wymownie palcem.
Na to Pan Prezes parsknął donośnym śmiechem. Było
coś przerażającego w tym jego rechotaniu. Nikomu innemu nie chciało się nawet
uśmiechnąć.
-Dalej grasz ‘Bohatera ostatniej akcji’, co? A
pamiętasz jak chciałeś mnie zabić ostatnim razem? Tak jak wtedy postawiłem cię
w sytuacji z której nie wyjdziesz zwycięsko, to teraz nie mam zamiaru dać ci
wygrać. Rundka w pokera, obalimy jeszcze tą ostatnią flaszkę whisky i zobaczymy
jak to się skończy. Wiedz, że mam 4 asy w rękawie, mam na myśli oczywiście
symbolikę…
-Dobra, panienko-pstryknął na Bożenę-przynieś no
jakąś nie mocno brudną szklaneczkę, co? Byłabyś taka łaskawa?
Wszyscy byli w szoku.
Co z nami? Co z Bożeną? Ona stała w bezruchu aż Pan Prezes nie kiwnął do niej
palcem. Podeszła i wysłuchała tego co miał do powiedzenia. Przez ten czas na
twarzy malowało się zażenowanie, szok, trwoga i wstyd. Kiedy wyprostowała się
zawołała dzików i mnie i wyprowadziła z powrotem do windy. Stamtąd widziałem,
jak Błażej przystawia sobie krzesełko, żeby rozegrać z prezesem partię pokera.
Zjeżdżałem w dół i wydawało mi się, że już dla mnie nie ma żadnej nadziei.
Komentarze
Prześlij komentarz