-To co nas
dzieli od tych małp w hali, to umiejętność korzystania z mózgu. Dobrze, że
zacząłeś z niego korzystać bracie-poklepuje mnie po ramieniu nowo poznany
kompan, i już zdążyłem go polubić. Staliśmy w małym schowku na mopy, wiadra z
wodą do mycia podłóg i inne akcesoria do sprzątania. Chyba tym się zajmował
mój nowy kolega.
-Lubię cię,
jak się nazywasz?-na te słowa wybuchnął rechoczącym śmiechem. Posmutniałem.
-Wybacz, ale
naprawdę mnie rozbroiłeś Robert-wziął głęboki oddech-nazywam się tak samo jak
ty, tylko mnie wszyscy nazywają Rob. Tak jest krócej i też jak jest mowa o tobie
to mówimy Robert, a jak o mnie to Rob. Taka różnica.
-Mówicie o
mnie? Zaraz. Czy to nie ty mi podrzuciłeś tą książkę? To ty napisałeś, żebym
wymiotował po tabletkach a zacznę lepiej się czuć!-ogień w głowie i wnętrzu nie
pozwalał się opanować. Zacząłem machać rękoma i na zmianę cieszyć się i
denerwować. Jakbym doznawał wstrząsu anafilaktycznego. Jak tylko z tym
skojarzyłem swoje napady paniki zacząłem się uspokajać.
-Nie mamy
dużo czasu. To co musisz wiedzieć jest na tych stronach. Czytaj to tylko w łazience.
-To ty
zabiłeś doktora?-nie wiem dlaczego, ale usta same postanowiły przemówić bez
udziału mózgu. Może to podświadomość pobudziła mnie do tego, żebym zadał to
pytanie.
-Nie, to
drugi szczep organizacji buntowników. Długa historia, ale w skrócie to było
tak, że najpierw było ich dwóch, potem było ich dwudziestu ale przewodziło nimi tamtych dwóch. Potem się pokłócili i jedni od tego pierwszego zabijają i sieją
panikę budząc nowych, a drudzy budzą poezją i bardziej pokojowo. Nie
przeszkadzamy sobie, ale policja ma tamtych na oku, a o nas nic nie wiedzą.
Czaisz?
Z tego co
mówił nie zrozumiałem ani słowa. Proste słowa, ale nie rozumiałem przesłania
tej historii. Dlaczego została mi opowiedziana. W tym czasie patrzyłem na jego
szczurzą twarz. Rob. Jakie jest prawdopodobieństwo, że spotka się dwóch
Robertów w bibliotece pełnej ludzi, i że on stojąc pół kilometra ode mnie
będzie dla mnie widoczny, i że ja zdecyduję się do niego iść. To chyba tak jakby
dwa gołębie miały się zderzyć na drodze po niebie.
-Nic nie
czaisz, co?-pokiwał z dezaprobatą Rob i dodał-przeczytaj to przyjacielu, tylko
tak jak mówiłem, tylko w łazience to wyjmuj zza pazuchy.
-Dobrze,
rozumiem. Dziękuję za poradę-odparłem grzecznie, bo chyba tego wymagał swoim
poddenerwowanym tonem głosu.
-To my ci będziemy
wdzięczni, jak wypali nasz plan, którego jesteś częścią. Udawaj jakbyś wcinał
stare tabletki. Przypatrz się tym wszystkim ludziom…
-Tylko ja
mam dwie sprawy. Jedna jest taka, że od jutra do niedzieli będę u żony i
dzieci. Muszę z nimi brać tabletki. Tak będzie trzeba zrobić bo jak rozpoznam,
które są moje a które ichne? No i druga sprawa, że chcę podzielić się swoimi
nowymi tabletkami z obcą kobietą, którą widziałem dziś w bibliotece. Chyba do
niej czuję miłość.
Rob był
zaskoczony. Patrzył na mnie i ruszał ustami jakby zaraz miał coś powiedzieć ale
znowu się powstrzymywał. Po kilkunastu sekundach milczenia podrapał się po
głowie, na której miał czapkę i westchnął ciężko.
-Dobra, jak
po przebudzeniu się i na dobranoc będziesz brał nowe tabletki, a w ciągu dnia
będziesz przyjmował tabletki razem z rodziną to nic się nie stanie. Wyjdzie to
na zero. Jeśli jednak wydasz się swojej żonie, to po tobie chłopie. Twoja żona
jest straszna.
-Ja ją
lubię-wzruszyłem ramionami. Zajmowała się polityką i pewnie dlatego nie
wzbudzała miłych skojarzeń w głowie Roba.
-Stary,
lepiej uważaj tam. Jak będziesz miał do niej iść to weź tylko tyle tabletek,
żeby przeżyć. Idziesz na pewną śmierć. Ma się wypowiedzieć niedługo o śmierci
doktora Winslowa, od którego masz tabletki nowe. Ma też wydać werdykt o ustawie
NEW CITI, czy projekt którego jesteśmy częścią będzie używany w reszcie świata. Nie możesz pisnąć słówkiem, ani dać
jej się przejrzeć. Umiesz dochować tajemnicy?
Na to słowo
cały otrzeźwiałem. Jakby to co mój mózg wychwycił z tego ostatniego wywodu o
tajemnicy stanowiło coś najważniejszego. Sprawa priorytetowa i znacząca. Do
tego muszę się też przygotować, postanowiłem.
Chwilę później byłem już w drodze
do domu, a słońce jakby zaświeciło z pełną mocą i całym sobą przyjąłem jego
ciepło. Czułem, że jestem w posiadaniu czegoś wyjątkowego za pazuchą marynarki. Wszystko wydało się jakby podejrzane dookoła, i czeka tylko, żeby wydobyć ode mnie to co mam w głowie, w mózgu. Jak nie dać się im. Jak nie pokazać tego co wiem?
Komentarze
Prześlij komentarz