Witam Czytelników,
Przed użyciem zalecam odpalenie utworu:
Pragnę poinformować iż w tym tygodniu doznałem totalnego
olśnienia. Używam tego określenia nieczęsto, jednak w ostatnim czasie odkrywam
naprawdę fascynujące sprawy. Częścią z nich się dzielę właśnie na blogu.
Dziś powiem o potędze muzyki na nasze życie. Mało kto tak
naprawdę rozumie jej potęgę i docenia w trudnych chwilach. Dlatego może zacznę
od powszechnego poglądu. Ludzie słuchają radia, żeby nie siedzieć w ciszy,
albo, żeby wiedzieć na bieżąco co się dzieje ważnego w kraju, a w międzyczasie
posłuchają dobrych starych kawałków. Inni z kolei są melomanami i traktują
przekaz słyszalny jako swoiste dzieła sztuki. Pragną jej poświęcić należytą uwagę i
środki, aby móc dostarczyć ją sobie w możliwie najdoskonalszy sposób. Ja jestem
gdzieś po środku w tej skali. Myślę jednak, że podzielam zdanie większości: bez
muzyki-życie nie miałoby takiego wyrazu i byłoby jakby bez kolorów.
Słucham muzyki kiedy ciężko mi jest się skupić. Jak również
wtedy kiedy muszę oderwać się od czegoś co mnie ograbia z sił. Motywuje mnie,
poprawia humor, stymuluje stan w jakim jestem, a czasami go zmienia. Wiedziałem
o sile doboru muzyki na mój stan psychofizyczny już od dłuższego czasu. Jednak dostrzegłem w tym tygodniu siłę(!) muzyki.
Jeszcze takiej zmiany nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Wracałem z pracy, i
byłem bardzo zmęczony i przygnębiony. Mój dobry kumpel zapostował
kawałek zespołu Hammock na G+ i podpisał coś w stylu: jak ja mogłem żyć nie
wiedząc o istnieniu takiego zespołu. Muzyka spodobała mi się do tego stopnia,
że odpaliłem na spotify ich losowo wybraną płytę i słuchałem. Zdarzyło się coś
niezwykłego. Poczułem jakby mój mózg miał terapię masażu pomieszanego z
akupunkturą. Słyszane dźwięki bardzo precyzyjnie diagnozowały miejsce
najgorszego bólu, a potem z gracją wprawnego masażysty łagodziły to co
przeżywałem. Muzykę zaliczam do chillout’u, i to było to czego naprawdę
potrzebowałem.
Żyjemy w bardzo dziwnych czasach, gdzie za osiągnięciem
sukcesu w życiu każdy biegnie i po różnego rodzaju trupach dąży do tego co go
uszczęśliwi. A muzyka chillout, w tym
momencie zespół Hammock, uświadomiła mi, że ta gonitwa nie jest warta moich
cierpień. Możesz żyć bez tego całego stresu i nerwów. Pomyśl globalnie.
Zastanów się co się w życiu naprawdę liczy i czy to co czujesz w głowie jest
prawdziwe. A może to tylko jakieś złudne przeświadczenie, że jesteś przygnębiony.
Pomóż sobie odpuścić teraz te sprawy i wróć do nich wtedy, kiedy będziesz miał
więcej siły. Odpocznij. Zatrzymaj się i zastanów.
Myślę sobie: dobra. Zatrzymam się i odpocznę. Balsam spłyną
po moich nadszarpniętych nerwach jak ciepły prysznic na zmarznięte ciało.
Mogłem do tego dojść sam. Przeprowadzić sobie autopsychoanalizę. Ale środkiem okazały się utwory: ten
powyżej i ten Hammock-I could hear the water at the edge of all things.
To niezwykłe przeżycie spotęgowało zastanowienie się nad
celowością tytułu utworów. Zastanowienie się nad miejscami gdzie byłem będąc
dzieckiem. Pomyślenie jakie odgłosy dobiegają z kresu wszystkich rzeczy. Te
rozmyślania ułatwiły poradzenie sobie z tym co przeżywałem. Odciąłem się od
problemów i dostrzegłem jakie są trywialne. To kolejny ciężki dzień, który
zaraz się skończy.
Przestań więc tracić nerwy, bo włosy ci wypadną.
Nie takie
tragedie mogą cię czekać, a każdy dzień będzie miał dosyć własnych zmartwień.
Dopóki więc masz co jeść, gdzie położyć się spać i w co się ubrać-bądź z tego
zadowolony i odpocznij.
Upewnij się tylko, czy jesteś na właściwej drodze do
swojego celu-tak sobie pomyślałem na koniec.
Przypomina mi się pewna puenta: mrówka widząca przeszkodę przed sobą może nie zadawać sobie sprawy jak proste jest wyjście z sytuacji, gdyby tylko pomógł jej przelatujący wyżej gołąb...
W tych szalonych czasach polecam więc muzykę chillout jako
formę muzykoterapii ;)
Pozdrawiam
Rafau
PS: dzięki PB ;)
Komentarze
Prześlij komentarz