Jadę autem 140 kilometrów na godzinę. Podobno czas płynie
wolniej im szybciej się jedzie. Cóż za paradoks! Dociskam więc gazu i nie
pozwala mi już sumienie przechwalać się jak daleko przekroczyłem granicę
rozsądku. Mój grat się rozwala. Słyszę jak się dusi silnik kiedy wyciskam z
niego resztkę życia. Czuję bicie na kierownicy. Obok zegara prędkości świecą
się na zmianę żółte i czerwone światełka jak ozdoby na galerii handlowej tuż po
święcie zmarłych. Jadę na pewną śmierć, pomyślałem kiedy usłyszałem jak tłumik
odrywa się od konstrukcji samochodu i uderza w jakieś auto za mną. Szczerze mówiąc ciężko mi ocenić straty, jak duży kawałek żelastwa odpadł mi od samochodu. Staram się
kontrować koślawo ustawione koła kierownicą i nie mogę spojrzeć kto ucierpiał.
Krzywa zbieżność w kołach, czy to w ogóle da się naprawić?! Jak ja się tu męczę, żeby na drodze pozostać! Idzie mi coraz ciężej. Ech, te
dziurawe polskie drogi! Przygoda przejazdu trasą szybkiego ruchu jednak kończy
się szczęśliwie i dojeżdżam do chałupy. Komu potrzebny mechanik, mówię kopiąc tylne
lewe koło, które odpada od samochodu i turla się powoli uciekając jak
skrzywdzony pies. Sam to naprawię. Do tej pory przeżyłem, to jutra nie
przejadę? Po co mi mechanik, jak mój samochód ma mnie!
Pokłóciliśmy się po raz setny. Teraz jedziemy po sobie bez
litości. Zaczęliśmy od swoich rodzin, teraz wyzywamy i punktujemy siebie nawzajem. Pomimo tej chwili zadumy nad tą sytuacją nie mam zamiaru przestać się
kłócić. To jak się zachowała przekracza wszelkie granice rozsądku! To
małżeństwo to katastrofa. Mówi mi jak jej ze mną źle, że nie czuje się ani bezpieczna
ani kochana. Jasne! A niby kto wydał 500 złotych na te nowe kozaki, co? To nie
był prezent z miłości?!-krzyczę jakbym przeklinał najgorszego parszywca na
świecie. Ta kłótnia nie skończy się dobrze. Dochodzi teraz schemat moich
życiowych porażek i budowania swojego ego na pokazaniu jakim nieudacznikiem
jestem ja. Więc pytam ją dlaczego nie mamy dzieci i czuję jak to pchnięcie przechodzi
przez tłuszcz, mięśnie i grzęźnie głęboko w sercu. Zmiażdżona i
zdruzgotana-myślę dumnie-teraz już mi nie będzie pyskować. Tulę się do niej i
przepraszam, a ona płacząc przyjmuje moje ramiona i się w nie wtula. No i po
sprawie chłopie-nieźle się obszedłeś z tą podstępną lisicą. Zaraz zaśnie a ja
naleję sobie szkocką. Po co komu terapia małżeńska! Skoro zawsze na końcu jesteśmy razem?
Komentarze
Prześlij komentarz