Szliśmy ze Stefanem blisko lasu. Było ciemno i ponuro.
Dookoła szumiał cały las jakby szeptem rozmawiały ze sobą drzewa i krzaki. O
tyle było to osobliwe, że drzewa nachylały się nad krzewami nasłuchując ich
odpowiedzi, a potem odchylały jakby usłyszały coś odrażającego, trzeszcząc przy
tym niesamowicie. Poczułem stada zwierząt uciekających z lasu. Tupot ciężkich
dzików i dorodnych jeleni dało się odczuć w stopach. Jednak dźwięki dolatywały
też innych zwierząt. Jestem prawie pewien, że w odległości kroku ode mnie
przebiegały króliki i lisy, albo borsuki.
Wiał wiatr dosyć intensywnie. Ciężko było określić skąd
wieje i gdzie, bo wiało jakby we wszystkich kierunkach. Od tego wszystkiego
zrobiło mi się niedobrze. Nie umiałem odpowiednio ustawić się do wiatru bo raz
wiał mi w plecy i zaraz spychał mnie na Stefana. Stefan jest z Ukrainy, jak był
młody razem z rodzicami przyjechał do polski i podoba mu się tutaj. To mój
najlepszy przyjaciel. Może nie jest najsympatyczniejszy, ani najlepszy, ale
jest, i to czyni go przyjacielem. Zawiało w pewnym momencie tak mocno, że aż
musiałem zrobić trzy kroki do tyłu, żeby się nie przewrócić. Czułem, że nadal
po swojej lewej stronie mam lasek, który ze zwykłej rozmowy i przechylania się
zamienił się w koncert techno, w którym każde drzewo odchyla się i jakby
podskakuje w różnych kierunkach. Trzaski z lasu wydawały się tak głośne i
intensywne, jakby statek rozbijał się o skały. Innego rodzaju dźwięki wydawał
wiatr. Jakby na zmianę krzyczał raz wysokimi a raz niskimi tonami. Raz piskliwie
skrzeczał, a zaraz huczał jak chora sowa.
-Żałuj, że tego nie widzisz!-wykrzyczał Stefan.
-Na swój sposób to widzę-urwałem kiedy usłyszałem krzyk
Stefana którym zawiało mocniej niż mną. Nie wiem jak daleko odrzucił go wiatr,
ale instynktownie obniżyłem środek ciężkości i kucnąłem. Krzyknąłem za Stefanem
ale nie usłyszałem odpowiedzi. I wtedy to zobaczyłem. Normalnie nic nie widzę,
bo jestem ślepy, ale wydawało mi się, że właśnie widzę zbliżający się huragan.
Tornado zbliżało się w stronę lasu od przodu-tam gdzie zmierzaliśmy. Po
naszej prawej stronie jak sądzę nadal jest pole i wbiegłem w nie, nie wiedząc
co tym razem jest tam uprawiane ani w co się rzucę, ale uznałem za najlepsze
położyć się w jakiejś odległości i czekać aż tornado ustąpi. Trzask drzew
przerodził się w skowyt. Drzewa jęczały niechcące wyrwać się ze swoich miejsc.
Jakby trzymały się z całych sił rękoma korzeni ziemi aby jej nie puścić. W
pierwszej chwili smutny jęk przerodził się w odetchnięcie ulgi, bo tornado
weszło w głąb lasu, ale niestety tam rozpoczęła się rzeź. Tornado rozrywało
wszystko na strzępy i rozrzucało jak potwór, który z lubieżną radością lubi
łamać, albo wyrywać z korzeniami drzewa. Widok byłby na pewno niesamowity, ale
odczucia jakie mi towarzyszyły odczuwając to wszystko leżąc na ziemi był o
niebo lepszy. Czułem jak płacze ziemia po usuniętych drzewach jak podniebienie
które straciło zęby. Strata każdego jednego skutkowała ogromnym bólem. Bo każde
było na swój sposób niezwykłe. Leżałem tak w krowim łajnie i zastanawiałem się co
ja teraz znaczę. Jestem zwykłym człowieczkiem. Nic nie poradziłbym takiemu
tornadu. Nie mogę wstać i powiedzieć, ej Ty-tak do Ciebie mówię lamusie, spadaj
wyrządzać krzywdę komuś innemu. Spadaj frajerze, słyszałeś? Zaraz Ci nakopie,
zobaczysz. Wciągnąłby mnie, przemielił i wystrzelił na 200 metrów, Bóg wie
gdzie. I kto jest w lepszej sytuacji? Drzewka, które wygrały batalię z
huraganem? Drzewka zmiażdżone i po rozłupywane na wióry, czy ja, który leżę i
czekam, aż tornado mnie zobaczy i jednym tym drzewkiem którym sobie żongluje
splunie na mnie i zakończy mój i tak marny żywot? Gdzie jest kurde Stefan?
Wołam jeszcze raz. Bez skutku. Leżę i współczuje ziemi, dla niej strata jest
nieodżałowana. Łka aż się zanosi. Fekalia dookoła mnie leżą bo użyźniają
ziemię. Może dzięki nim Tornado mnie nie zobaczyło. Myśli sobie, że znaczę tyle
samo co to gówno dookoła. Stefan łapie mnie za rękę.
-Uf, już się bałem, że Cię dopadło-powiedziałem, ze szczerym
strachem w głosie.
-Stary, żebyś to widział. Jak to przeżyjemy to idę do
kościoła. Odkąd to zobaczyłem nieustannie się modlę.
-Ja straciłem wiarę w cokolwiek.
Tornado było już jakieś 100 metrów od nas. Nie mniej
niebezpieczne, ale przynajmniej jest trochę ciszej i możemy bez trudu
rozmawiać. Zaczęło padać.
-Nosz kurde, nie mogło już poczekać przynajmniej aż wrócimy
do tego zasranego domu?
-To ziemia płacze, z powodu tych drzew, płacz z tymi którzy
płaczą, katoliku-zaśmiał się automatycznie. Jakby w takich chwilach żyjemy
intensywniej. Nie mamy czasu zastanawiać się jak bardzo śmieszny był dany żart
i czy powinienem parsknąć śmiechem, czy uśmiechnąć się półgębkiem.
-Ale żeś dowalił, płacz z tymi którzy płaczą!-i śmiał się dalej.
Oparłem tył głowy o jakąś mięciutką kupę i upajałem się deszczem
który padał na moją twarz. Fajnie, że przeżyłem. To było interesujące
doświadczenie. Tornado znów napotkało twardy orzech do zgryzienia. Do tej pory
każde drzewko łamał jak zapałki i zapychał swój brzuch bez dna, a teraz
usłyszeliśmy jęk i opór drzewa. Zapewne to kolejne drzewo ochronne lasku,
tylko, że z drugiej strony. Tornado już jakby się znudziło i zaczęło iść w
stronę najbliższych domostw. Ziemia radośnie krzyknęła, z powodu wytrwałości
ostatniego drzewka, widocznie było dla niej cenne. A być może cieszyła się z
niepowodzenia wiatru śmierci? Nie wiem.
Kiedy przechodzi tornado, cieszymy się kiedy nie dotknęło nas, choć byliśmy blisko. Ale co z tymi, którzy stracili wszystko? Nie będę współczuł, bo cieszę się, że żyję.
Komentarze
Prześlij komentarz