Kiedy miałem 10 lat zastanawiałem się czy moje strategiczne
podejście do życia ma sens. Teraz w wieku 50 lat, w ciągu których wykonywałem
czynności tylko przeanalizowane skrupulatnie-dochodzę do wniosku, że to nie
jest takie fajne. Dziś musiałem wybrać czy lepiej mi będzie się rzucić z dachu
wieżowca, czy zjeść tabletki i odpłynąć.
Wcześniej musiałem zdecydować, czy wybaczę żonie zdradę, czy
nie. Doszedłem do wniosku, że nie powinienem okazywać jakichś głębokich uczuć w
tym momencie i przeanalizować co mi się bardziej opłaci. Akurat w tym
małżeństwie wkładu mieliśmy po równo i jedyne co miałem za korzyść to wygrać
jako mężczyzna tą przegraną partię, czyli błagającą o pozostanie w tym związku
żonę potraktować z pogardą i zostać w mieszkaniu. Za wszystko inne bym jej
oddał w gotówce - byle nie robiła mi problemów. Wyszło ostatecznie na moje,
nawet ostatnio trochę tęskniłem za stanem kawalerskim.
Wcześniejsza decyzja, którą miałem do podjęcia dotyczyła
interesów. Miałem możliwość przekazać porządnie prosperującą firmę z częściami
do aut w ręce mojego wspólnika i móc do końca życia zbierać z tego profity.
Nadal miałbym większość akcji i mój głos wcale nie byłby mniej ważny. Jednak
jak się okazało, mój wspólnik chciał mnie zrobić w bambuko. Dzięki temu, że
zostałem nadal w firmie prezesem zarządzającym, czas wykazał jego pobudki i za
liczne malwersacje podatkowe i kradzieże został wywalony na zbity pysk - pomimo
wspaniałej 26 letniej współpracy.
Jeszcze wcześniej miałem zadecydować czy walczyć o prawa do
dzieci. Jednak przeanalizowałem sytuację. Moja poprzednia żona zniknęła.
Zostawiła dwójkę dzieci i gdzieś się rozpłynęła. Może ktoś ją wrzucił do
jeziora, może pojechała z jakimś przystojnym Włochem do Florencji, żeby spędzić
tam resztę swojego bezwartościowego życia. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że
16-letni syn dobrze zatroszczy się o młodszą siostrę i jakoś się odnajdą w
życiu. Będąc z nami-mną i moją nową żoną, z którą jakoś ostatnio kiepsko
idzie-dostałyby jedynie forsę. To mogę im dawać i zawsze będę dawał. Ale nic
więcej by nie dostały. Nie umiałbym z nimi nagle zamieszkać. Mój rytm życia
byłby zagrożony. Ciotka z chęcią ich przygarnęła (z entuzjazmem przyjęła 10 000
zł na start nowych 2 członków rodziny). Mają mnie za gbura- ona, moje dzieci,
jak i moja była żona - jeśli nadal żyje. Ale na pewno miała mnie za gbura. A
jestem tylko strategiem.
Jeszcze wcześniej się zastanawiałem czy powinienem zdradzić
żonę i zostawić 2 małych dzieci. Żona nic nie wnosiła do naszego małżeństwa.
Była tak samo jak te dzieciaki-zjadającym i srającym stworzonkiem, które każe
wychwalać się za to, że posprząta i pozmywa po kolacji. Sekretarka powiedziała,
że jestem jej marzeniem, że zawsze chciała prawdziwego mężczyzny, który pokaże
jej co to życie i nauczy jak zwyciężać. Sobie narobiłem konkurencji tą decyzją,
ale wtedy wychodziło na moje.
Myślałem, że studiując 4 lata ekonomię z jedną dziewczyną,
udało mi się poznać ją na wylot. Jak się okazało-na studia została wypchnięta
przez nauczycieli i rodziców, a jedyną jej ambicją było zrobienie 2 dzieci.
Potem mogła umierać. Żałosna to kobieta była i jedyne co chciałem, zaraz po tym
życiowym błędzie - to znaleźć szansę na ucieczkę.
Jeszcze wcześniej były prozaiczne decyzje w których się
nauczyłem, że nikt o mnie nie zadba jak sam o siebie nie zadbam. A decyzja o
tym, że ojciec będzie tym rodzicem z którym będę dorastał- to była pierwsza
taka samolubna decyzja i najlepsza jaką mogłem podjąć.
koniec.
Pierwszy raz decyduję się
na podjęcie komentarza do opowiadania. Do tej pory każde było raczej
jednoznaczne i oczywiste zarówno jeśli chodzi o przekaz jak i formę. Tym
opowiadaniem pragnę przedstawić problem społeczeństwa jakim jest samolubstwo.
Chlubnie nazywają się strategami, aby poczuć się ważnymi w życiu, spędzić je
najlepiej kosztem innych. Jednak w praktyce przegrywają w życiu i jedyne czego
po takim samolubnym życiu im się chce to wygodnego samobójstwa. Często myślimy
nad tym czego w życiu nie mamy, zamiast się zastanowić jak dużo już mamy. Nie
powtarzam tu sloganu, naucz się cieszyć z małych rzeczy. Raczej bym powiedział:
żeby dążyć do najwyższych progów, i podnosić standard życia swojego i bliskich,
ale absolutnie nie kosztem wewnętrznego życia duchowego, relacji o których już raz pisałem, albo osiągania bogactwa tylko dla samego bogactwa i wygód. Chciałbym,
żeby słuchacze się zastanowili, nad sensem życia. Dążenie po trupach do swoich
celów to nie życie. Bądź więc człowiekiem i żyj-ulepszaj swoje życie i życie
innych, nie przestając kochać, wybaczać, przymykać oko na niedociągnięcia, oraz nie oczekiwać od pozostałych doskonałości. To nie jest złoty środek-to jest inna
droga życia.
Pozdrawiam
Rafau
Komentarze
Prześlij komentarz